niedziela, 26 czerwca 2011

Wianki

Wczoraj byliśmy na Wiankach. Trochę za uszy wyciągnęłam chorego Tomka, ale jakoś w tym roku wyjątkowo mi zależało na tym, żeby tam w końcu być. Poza tym Kamyk bardzo prosił, a ja się dość moich rodziców naprosiłam o rożne rzeczy ( w tym Wianki), a oni moje prośby mieli w głębokim poważaniu.
Z domu wyszliśmy o 9.30, mając w planach wcześniejsze udanie się do Bomi w celu nabycia jakiegoś rewelacyjnego sera ( polecanego przez moją siostrę), który tam był w promocji. Bomi było zamknięte ( mimo, że na necie sprawdzaliśmy godziny otwarcia i MIAŁO BYĆ otwarte). Zaparkowaliśmy na Dębnikach w pewnej odległości od Ronda grunwaldzkiego, więc musieliśmy zrobić przymusowy spacerek. Ludzi tłumy. Cześć stała już na moście. My ruszyliśmy dalej w stronę wioski rycerskiej. O tej potrze można był już tylko popodziwiać pozamykane namioty i rycerzy (oraz damy) popijających z owiniętych papierem podejrzanych butelek ( pewnie mleko :P ) Wiele ludzi nosiło świecące w ciemności gadżety. Uszka, miecze, okulary, różki. Wyglądało to bardzo fajnie :) Zakupiliśmy dla Kamyka parę rogów, które OCZYWIŚCIE zepsułam, starając się odgiąć jakiś plastikowy element, który uwierał go w głowę. Przez pewien czas wybieraliśmy sobie miejsce, polowaliśmy na takie przy barierce, żeby Kamyk cokolwiek widział. Jak się potem okazało wybraliśmy idealnie źle ;) Z godzinę czekaliśmy aż się skończy koncert i zaczną sztuczne ognie. Przyznam, że nie cierpię takich tłumów, ciągle mi się wydawało, że przemieszczający się tam i z powrotem ludzie mają jakieś nieczyste zamiary. Rozglądałam się za psychopatami, zamachowcami samobójcami i trwałam w narastającym przeczuciu, ze COŚ SIĘ STANIE! W pewnym momencie za naszymi plecami, gdzie stała wielka latarnia ( staliśmy na wysokości smoka) zrobiło się jakieś zamieszanie. Jakiś gość, na oko 25 lat, krótko ogolony i w dresie jak małpa wdrapał się na latarnię i stanął gdzieś na wysokości trzech metrów ( opierając stopy o tablicę informacyjną. Na prośbę mężczyzny z pseudo ochrony ( pseudo bo bez krótkofalówki, jak się okazało) odpowiedział agresywnym tonem, że on szuka żony z dzieckiem i żeby go zostawić w spokoju. Po czym wyjął telefon i zaczął dzwonić :) Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
- No gdzie ty jesteś?! Bo ja jestem na słupie. Widzisz mnie? No na słupie, Kur[...], na górze na słupie. Widzisz mnie? halo? HALO! To się kur [...] rozejrzyj i przyjdź do mnie!
Postał tam jeszcze chwilę po czym zszedł równie zręcznie, jak wyszedł :) Kiedy następnym razem się odwróciłam, już go nie było.
Fajerwerki zaczęły się z pięciominutowym opóźnieniem. Szkoda, że staliśmy idealnie za krzakiem i wdzieliśmy tylko te wysokie :)
Oczywiście bardzo mi się podobały. Było dużo moich ulubionych takich pomarańczowych pióropuszy. Jakaś płonąca resztka spadła niedaleko nas na trawę i Kamyk od tej chwili mocniej się do mnie przytulał w obawie, że zasypie nas grad odłamków i się wszyscy spalimy :> Podkład muzyczny - muzyka głównie ( albo nawet w całości) z Matrixa - bardziej dudniła niż grała.
Wróciliśmy szybko. Tłum posuwał się bardzo sprawnie. Moje obawy, co do mostu, który mógł się przecież zawalić! , zupełnie się nie sprawdziły i bez przeszkód dotarliśmy do samochodu.
Wypad męczący, ale bardzo udany :) W kolejnym roku też na pewno pójdziemy.
Szkoda, że nie mam żądnych zdjęć, ale Tomek oświadczył, że na pewno nic nie wyjdzie w ciemności, więc w ogóle nie warto robić :(

sobota, 25 czerwca 2011

Oczy wpatrzone w północ

Marzy mi się mały domek nad morzem...Tak sobie myślę...Karwia to nie jest złe miejsce na to.

niedziela, 19 czerwca 2011

Ślub pod znakiem hortensji.



Hortensjami Ci drogę uścielę,
Kwiaty rzucę pod stopy pachnące,
Wonne lasów i pól naszych ziele
I storczyki, co rosną na łące...

Hortensjami Ci drogę uścielę,
Że nie dotknie się stopa Twa ziemi,
I powiodę Cię, biały aniele,
I powiodę szlakami jasnemi...

W marzeń cichym klękniemy kościele
Gdzieś od ludzi daleko i światła,
Mój Ty biały, serdeczny aniele,
Moja duszo Ty jasna, skrzydlata!...

autor nieznany

Kto by pomyślał, że to z dawien dawna oczekiwane wydarzenie nadejdzie tak szybko :) Pamiętam, kiedy Beata mówiła, że to "już za trzy miesiące"!
Dla mnie dzień zaczął się zwyczajnie /niezwyczajnie. Obudziłam się wyspana, bo przezornie poszłam bardzo wcześnie spać. Oprócz nieco bolących stóp ( cały poprzedni dzień biegałam za dodatkami do włosów) czułam się wyśmienicie. Fryzjer, paznokcie, pierwsze zachwyty, ze "ach, jak ja pięknie wyglądam" ( ale cóż miała mówić moja fryzjerka - autorka fryzury :P W sukience nieco ciężko się oddychało, ale co tam! :) Przeżyłam chwilę grozy, kiedy moja siostra radośnie oświadczyła, że ona też chętnie się przejdzie do kościoła i zobaczy ceremonię. Dla mnie to znaczyło, że na ślubie będzie Kamyk, a, mówiąc uczciwie , byłam mocno niepewna jego zachowania. Na szczęście był grzeczny jak aniołek :)
Ceremonia bardzo mi się podobała. Przyjemnym i wielkim zaskoczeniem było kazanie. Pojawiły się w nim nawet humorystyczne akcenty! Jak z książką o "Kłamstwie i kłamaniu" :) Oczywiście kobiecym okiem oceniałam suknie panny młodej "która na pewno miała mi się nie spodobać" ;) No JA bym takiej dla siebie nie wybrała, natomiast Beacie było w niej bardzo ładnie. Skromny, lecz bardzo piękny ( uwielbiam niebieskie hortensje)bukiet idealnie współgrał z butkami ( najnowszy trend w modzie :P NO KTO BY POMYSLAŁ :p ) NATOMIAST byłam zdumiona, że nikt nie zadbał o to, żeby ułożyć Beacie tren sukni( powstrzymałam się, żeby nie zrobić tego sama, ale pomyślałam, że Beata potraktowałaby to jako największy obciach)

Przy oczekiwaniu na składanie życzeń, widząc krążącą z puszką panią z fundacji przypomniałam sobie mrożące krew w żyłach historie, które opowiadała mi o owej fundacji moja siostra :P Czy są prawdziwe, nie wiem. Mam nadzieje, że nie :)

Do restauracji dotarliśmy przed deszczem ( na szczęście, bo nie byłam pewna, jak moja misterna fryzura zniesie wodę! ) Miejsce bardzo ładne, bardzo fajny i oryginalny pomysł na wnętrze i sam "budynek". Muzyka do obiadu bardzo przyjemna, taki lekki jazzik. W ogóle muzyka mi się podobała, chociaż nie było M.Mansona :P Jedzenie pyszne, ale strasznie dużo! Ja już po zupie, która była zaledwie wstępem, miałam dość, a już ostatniego posiłku nie tknęłam, bo nie byłam w stanie! Ach te skurczone, damskie żołądki :P Natomiast Tomek był zachwycony :P Dzisiaj nawet mówił, że żałował, że jadł tak mało :) Obsługa na najwyższym poziomie. Spełniali życzenia, zanim się je głośno wypowiedziało :)
Z Beatą to sobie nie pogadaliśmy, no ale czego można było oczekiwać. Wiadomo, że musiała biegać i zamienić z każdym chociaż słówko :) Wolałam nie myśleć, ile biedna, musiała wypić alkoholu w tych wszystkich toastach wznoszonych na jej i Darka zdrowie.
W każdym razie napiłam się, najadłam się ( oooj, najaaaaaaahdłAaaam ;) ), wytańczyłam się ( To, jest skandal, jak nie miałam kondycji), czyli robiłam dokładnie to, co powinno się robić na weselu :)
Jestem bardzo ciekawa, jak wyjdą zdjęcia, bo widziałam, że fotografowie uwijają się jak małe mróweczki :)
Mam nadzieje, że kiedy już będą zrobimy jakieś sentymentalne spotkanko u Beaty i przy winku, na spokojnie obejrzymy zdjęcia i powspominamy, co to był (ach) co to był za ślub :)