Wieczór zaczął się bolem gardła, który postanowiłam zignorować...
Zasadniczo to nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Nigdy bym nie przypuszczała, że wypuszczę się na miasto z parą panów, z których jeden był w humorze szampańskim, a 2gi w szampańsko melancholijnym. Do tej pory nie umiem sobie wytłumaczyć JAK ja się dałam namówić na wypicie aż takiej ilości alkoholu. I to mieszanego. Ale, o dziwo, czułam się świetnie. Kraina Szeptów podobała mi się...średnio, ale być może ze względu na niezbyt atrakcyjne miejsce w przejściu. ( ciągle ktoś się na mną przeciskał) J. tryskał humorem i leciutko, lekko a potem coraz bardziej podpity skakał z tematu na temat w tempie, którego ja bym się nie powstydziła. Jest typem osoby, przy której bardzo szybko zapomina się o tym, że to człowiek, którego poznało się przed 5cioma minutami ;) Nieco mnie przerażała ta ilość i zmienność alkoholi, które zamawiał ( P. chyba tez :P ) ale cóż. Raz człowiek żyje!
Poruszona została masa tematów: aborcja ( tudzież usypianie co poniektórych matek, nowiesztyco, Pawel! :>), tematy pokoleniowe, koty, hodowle ( P. oczywiście nawet nie udawał, że nie ziewa), warhammer i byłe P. ( ale to jak poszedł do toalety, ups ups, ja nic nie mówię:> ) a także różne ciekawe gejowskie przemyślenia, o których, przyznam szczerze, nie miałam dotąd pojęcia. Nawet w pewnym momencie poczułam się zakłopotana, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, co to było. J. wpadł na pomysł pójścia do Coconu, a ja, która ostatnio tańczyłam w wieku 13 stu lat na dyskotece szkolnej powiedziałam: dobra!
Drogę mieliśmy barwną, gdyż J. dostał malowniczej czkawki. Myślałam, że się popłaczę ze śmiechu :P Paweł oczywiście nie wierzył w moje pogańskie sposoby leczenia czkawki łyżką cukru, ale udało nam się wyżebrać 1/4 kubka w budce z zapiekankami i zadziałało :>
Reszta drogi była...barwna, spuszczę na nią zasłonę milczenia, w każdym razie dotarliśmy. "Zadymiona mordownia" to zdanie zaistniało w mojej głowie, kiedy przekroczyłam progi Coconu. I: co ja tu robię? jestem niestosownie ubrana ( w bluzkę z podwójną warstwą) z długim rękawem oczywiście, jestem za stara, jestem , jak ja się pokażę na parkiecie!?jestem....ble ble ble. I nagle jakies takie olśnienie. Przecież przyszłam się tu dobrze bawić. Jest sobota, czuję się świetnie, dobrze wyglądam! Odwiesiłam więc wątpliwości do szatni( kosztowała DWA złote MIMO, ze trzeba było płacić za wstęp!) i po wypiciu kolejnego drinka ( redbul z ...chyba wódką) ruszyłam na parkiet. "Patrz, obserwuj, szepnął mi Paweł przez ramię i uśmiechnął się.
Obserwowałam salę z pozycji tancerki ( chociaż, jak się okazało, lubię tańczyć z zamkniętymi oczami. Naprawdę można zapomnieć o całym świecie O.o ), a także widza, kiedy to moi partnerzy gdzieś przepadli na 15 minut!
Dla mnie to było takie...zanurzenie się w tolerancji. tam obok siebie tańczyli młodzi i starzy, ładni i brzydcy, geje i pary heteroseksualne, a wszyscy obsypani skrzącymi się, zielonymi punkcikami laserów. Dla mnie zważenie było bajkowe :) Jedynym dyskomfortem było ubranie. było mi zdecydowanie za gorąco. Za 15 druga podjęliśmy szybką decyzję o ewakuowaniu się i zamówiliśmy po Ikarze. J. przed klubem skomplementował mój płaszczyk, na co P. się tylko krzywił, czarujący JAK ZWYKLE)
Szybko przyszło mi zapłacić za te godziny sobotniego szaleństwa, bo położyłam się do łóżka wstrząsana dreszczami. Kolejny dzień i noc przechorowałam, a temperatura wahała mi się pomiędzy 37.9 a 38.5. A do tego ten okropny ból gardła... Zasadniczo dopiero dzisiaj odżyłam na tyle, żeby moc jakoś siedzieć przy komputerze. No. To tyle :)
PS. Pan...w icarze ( szukam słowa na określenie jego zawodu...) i...karzysta? :P W każdym razie zapytal się, czy tamci panowie jada do Huty, ja na to, że owszem. Wyznał, że wydaje mu się, iż woził ich spod Coconu już wcześniej :> szczególnie pamiętał tego "ciemnego" ;)
Zasadniczo to nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Nigdy bym nie przypuszczała, że wypuszczę się na miasto z parą panów, z których jeden był w humorze szampańskim, a 2gi w szampańsko melancholijnym. Do tej pory nie umiem sobie wytłumaczyć JAK ja się dałam namówić na wypicie aż takiej ilości alkoholu. I to mieszanego. Ale, o dziwo, czułam się świetnie. Kraina Szeptów podobała mi się...średnio, ale być może ze względu na niezbyt atrakcyjne miejsce w przejściu. ( ciągle ktoś się na mną przeciskał) J. tryskał humorem i leciutko, lekko a potem coraz bardziej podpity skakał z tematu na temat w tempie, którego ja bym się nie powstydziła. Jest typem osoby, przy której bardzo szybko zapomina się o tym, że to człowiek, którego poznało się przed 5cioma minutami ;) Nieco mnie przerażała ta ilość i zmienność alkoholi, które zamawiał ( P. chyba tez :P ) ale cóż. Raz człowiek żyje!
Poruszona została masa tematów: aborcja ( tudzież usypianie co poniektórych matek, nowiesztyco, Pawel! :>), tematy pokoleniowe, koty, hodowle ( P. oczywiście nawet nie udawał, że nie ziewa), warhammer i byłe P. ( ale to jak poszedł do toalety, ups ups, ja nic nie mówię:> ) a także różne ciekawe gejowskie przemyślenia, o których, przyznam szczerze, nie miałam dotąd pojęcia. Nawet w pewnym momencie poczułam się zakłopotana, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, co to było. J. wpadł na pomysł pójścia do Coconu, a ja, która ostatnio tańczyłam w wieku 13 stu lat na dyskotece szkolnej powiedziałam: dobra!
Drogę mieliśmy barwną, gdyż J. dostał malowniczej czkawki. Myślałam, że się popłaczę ze śmiechu :P Paweł oczywiście nie wierzył w moje pogańskie sposoby leczenia czkawki łyżką cukru, ale udało nam się wyżebrać 1/4 kubka w budce z zapiekankami i zadziałało :>
Reszta drogi była...barwna, spuszczę na nią zasłonę milczenia, w każdym razie dotarliśmy. "Zadymiona mordownia" to zdanie zaistniało w mojej głowie, kiedy przekroczyłam progi Coconu. I: co ja tu robię? jestem niestosownie ubrana ( w bluzkę z podwójną warstwą) z długim rękawem oczywiście, jestem za stara, jestem , jak ja się pokażę na parkiecie!?jestem....ble ble ble. I nagle jakies takie olśnienie. Przecież przyszłam się tu dobrze bawić. Jest sobota, czuję się świetnie, dobrze wyglądam! Odwiesiłam więc wątpliwości do szatni( kosztowała DWA złote MIMO, ze trzeba było płacić za wstęp!) i po wypiciu kolejnego drinka ( redbul z ...chyba wódką) ruszyłam na parkiet. "Patrz, obserwuj, szepnął mi Paweł przez ramię i uśmiechnął się.
Obserwowałam salę z pozycji tancerki ( chociaż, jak się okazało, lubię tańczyć z zamkniętymi oczami. Naprawdę można zapomnieć o całym świecie O.o ), a także widza, kiedy to moi partnerzy gdzieś przepadli na 15 minut!
Dla mnie to było takie...zanurzenie się w tolerancji. tam obok siebie tańczyli młodzi i starzy, ładni i brzydcy, geje i pary heteroseksualne, a wszyscy obsypani skrzącymi się, zielonymi punkcikami laserów. Dla mnie zważenie było bajkowe :) Jedynym dyskomfortem było ubranie. było mi zdecydowanie za gorąco. Za 15 druga podjęliśmy szybką decyzję o ewakuowaniu się i zamówiliśmy po Ikarze. J. przed klubem skomplementował mój płaszczyk, na co P. się tylko krzywił, czarujący JAK ZWYKLE)
Szybko przyszło mi zapłacić za te godziny sobotniego szaleństwa, bo położyłam się do łóżka wstrząsana dreszczami. Kolejny dzień i noc przechorowałam, a temperatura wahała mi się pomiędzy 37.9 a 38.5. A do tego ten okropny ból gardła... Zasadniczo dopiero dzisiaj odżyłam na tyle, żeby moc jakoś siedzieć przy komputerze. No. To tyle :)
PS. Pan...w icarze ( szukam słowa na określenie jego zawodu...) i...karzysta? :P W każdym razie zapytal się, czy tamci panowie jada do Huty, ja na to, że owszem. Wyznał, że wydaje mu się, iż woził ich spod Coconu już wcześniej :> szczególnie pamiętał tego "ciemnego" ;)