piątek, 17 grudnia 2010

Rozmówki wowowe

Ja, po wyjątkowo udanym ( w mym mniemaniu) odśpiewaniu partii wokalnej piosenki z wowa.
- Mogliby mnie zatrudnić jako wokalistkę w Blizzardzie!
Tomek:
- Mogliby...Ale to by im na pewno nie poprawiło wyników sprzedaży.

środa, 24 listopada 2010

Dla wielbicieli kotów :>

http://www.joemonster.org/filmy/30475/Jak_wykapac_sierciucha_manual

czwartek, 18 listopada 2010

Nowy domownik

Akali. Niebiesko kremowa koteczka MCO :)


Nocny alarm

Godzina 3.30. Głucha noc. Nagle rozlega się przenikliwy dźwięk domofonu. Jeden raz , drugi, trzeci, ten trzeci znacznie dłuższy od pozostałych. Wyrwani z T. z pierwszego najgłębszego snu ( poszliśmy spać 2.00) patrzymy po sobie nieprzytomnie. A domofon dzwoni dalej... (Zaznaczam, że mieszkamy w wolno stojącej kamienicy, z małą ilością lokatorów )W końcu T. wstał i poszedł odebrać. Domofon jest na tyle głośny, że doskonale słyszałam, co ktoś mówił.
- Słucham!
- Wojtusiu otwórz to ja - kobiecy głos, lekko jakby zdyszany, jak nawiedzony, ale pomyślałam, ze może mi się zdawać bo czułam się nieco zszokowana tą sytuacją. Tym bardziej, że w kamienicy nie mieszka żaden Wojtuś.
- Słucham...? Kto mówi?
- Wojtusiu, otwórz.
- Nie jestem żaden Wojtuś, chyba pomyliła pani mieszkania.
Chwila ciszy.
- Otwórz mi Wojtusiu.
Tomek odłożył słuchawkę. Popatrzyliśmy na siebie zdumieni, ja z lekko bijącym sercem. Po koparce grozy to już normalnie chyba się jakiejś nerwicy nocnej nabawię.
T. chyba nie do końca obudzony usiadł w fotelu i wpatrzył się w drzwi. Minęło może trzy minuty, domofon znów dzwoni.
- Halo! - Tomek niemal wrzasnął.
- Wojtusiu otwórz mi, to ja!
- Dzwoni pani do prywatnego mieszkania, jest środek nocy!
A ona dalej, jakby go zupełnie nie słyszała.
- Wojtusiu naciśnij ten duży biały guziczek, to się otworzy brama.
- Proszę pani, proszę przestać mnie nagabywać, bo zadzwonię na policję.
Cisza.
Tomek odłożył słuchawkę. W tej samej chwili znów dzwoni.
- ....
- Proszę mi otworzyć bramę. Ja tu mieszkam!
T. wziął bardzo głęboki oddech.
- A pod jaki numer chciała się pani dodzwonić?
Zawahała się przez chwilę. Pod 4.
- Nazwisko?
- Anna Kowalska.
Rzeczywiście ktoś taki tu mieszkał, ale byłam zaskoczona, ze a) dzwoni po ludziach w środku nocy b) mieszka sama pod numerem 4 ( my pod 2, wiec ciężko się pomylić) c) zachowuje się jak niespełna rozumu, albo pijana, a to bardzo rozsądna kobieta.
Tomek otworzył. Stał przy judaszu i potwierdził, że to rzeczywiście była ona. ( chociaż kto go tam wie, tez ma wadę wzroku i musi chodzić w okularach) Kroki na schodach, a potem dobiegające z góry ujadanie jakiegoś wielkiego psa...W kamienicy jest jeden pies, mały, należący do mojej siostry, która mieszka na tym samym piętrze co ja. Mogłabym nie być pewna, czy to moja wyobraźnia nie płata mi figla, ale Tomek też go słyszał.
Wydarzenie przedziwne...
Serce waliło mi w piersi jeszcze przez dobre pół godziny nie mogłam się uspokoić. Przez cały czas trwania tej sytuacji wyobrażałam sobie, że co najmniej nie wyjdziemy z tego żywi ><
Normalnie nic tylko czekać do nocy, wtedy mam największe życiowe atrakcje :>

środa, 10 listopada 2010

Dorosłość to...

...licencja na posiadanie zapałek, którymi przeważnie się spalamy...:/

wtorek, 9 listopada 2010

Tańcząc z wilkami...

Przypowieść indiańska.

Pewnego dnia mądry szaman powiedział do swojego wnuka:
- Czuję się tak, jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki. Białego przepełnia miłość, przebaczenie i pokój, a jego obecność rodzi uśmiech. Ciemny jest pełen gniewu i złości, a jego obecność powoduje, że uśmiech znika...
- Który z nich zwycięży? - zapytał przejęty chłopiec.
- Ten, którego karmię - odpowiedział szaman.


Takie proste, tak oczywiste i tak...głębokie i prawdziwe.

sobota, 16 października 2010

Taki zwyczajny dzień.

Ten zwyczajny dzien po wczorajszej - suto zakrapianej alkoholem - imprezie zaczal sie dla mnie okolo godziny 8, kiedy to dziecko zwleko mnie z lozka. Z pewnym uczuciem metnego zdumienia doszlo do mnie, ze chyba calkiem jeszcze nie wytrzezwialam...skutkiem czego zaszylam sie pod kocykiem i przelezalam ( to spiac, to dumajac, a najczesniej bedac w stanie, ktory uwielbiam: Czyms pomiedzy snem a jawa, niby nie spiaca, ale nie do konca przebudona. Dodatkowo w pokoju panowal przyjemny polmrok ( po wczorajszej sesji z Michalem nie zdjelam "konstrukcji przeciwswietlnej" z okien. Nie musze chyba mowic, ze kac sprawial, iz glosy ranily moje uszy, a swiatlo kulo w oczy. Jesli liczylam na spokojna sobote w ciemnym zaciszu mojego domu, to sie przeliczylam. Mniej wiecej po 15stu minutach od mojego wstania zadzwonila moja mama radosnie swiergoczac mi do sluchawki ( efekt wiertarki udarowej skierowanej prosto w moj mozg), ze jedzie na zakupy do Bonarki, kupic cos sobie i Mai i ja MUSZE ABSOLUTNIE jechac jako doradca. Coz bylo robic. Tym bardziej, ze jak na zlosc, zepsul mi sie zamek w drzwiach do pokoju, w ktorym musze odizolowac Leile.Ta zapchlona kocica ma ruje chyba juz czwarty raz w tym miesiacu...
W centrum handlowym tlumy, czego innego sie spodziewac w weekend. Tlok, glosno, do tego pierwszy raz od...od niepamietam kiedy mialam na sobie obcasy i stopy bolaly mnie niemilosniernie. Ale za to nogi prezentowaly sie niezle :> W takich chwilach zawsze przypomina mi sie powiedzonko: Chcesz byc piekna? to cierp!
To byly bezsensowne 4 h, bo ani nie znalazlam nic ciekawego, ani nie kupilam, ani nie mialam z tego zadnej przyjemnosci. Zamek, ktory kupilam nie pasuje.
Jedyna perelka tego wypadu byla mozliwosc zmacania sobie Mazdy cx 7, ktora byla tam wystawiona w promocyjnyhm charakterze. Cudo! ;)
Potem pojechalysmy do Lidla na male zakupy spozywcze, gdzie wypatrzylam idealnie pasujacy do kuchni Dagmary zestaw misek i durszlakow. Nie kupilam go jednak bo a) nie mialam przy sobie gotowki, a moja karta nie mozna placic, bo...nie. b) nie bylam pewna, czy nie okaze sie, ze Dagmara kupila sobie dokladnie takie same miski, albo juz ma i nie potrzebuje wiecej. A co ja bym miala zrobic z takimi czerwonymi miskami, przeciez nie moglabym ich uzywac bo sa CZERWONE!
Wrocilam do domu. Tam dalam sobie i dziecku pol godziny na zlapanie oddechu, skonsultowalam sie z Dagmara w sprawie durszlakow ;), przebralam buty na wygodne, zapakowalam dziecko (niezbyt szczesliwe) w kurtke i zaciagnelam najpierw do bankomatu, potem do Lidla. Tam nabylam zapas piwa mailonowego ( konczy sie w sklepie!!!!) i miski, po czym grzecznie stanelam w kolejce do kasy. Tam jak zwykle ktos zapomnial zaplacic na stoisku za alkohol i musielismy czekac. Kiedy przyszla moja kolej okazalo sie, ze miski nie maja naklejki z kodem. Kasjertka mowi, ze zadzwoni po kogos z sali, ale ja, nie chcac przedluzac, powiedzialam, ze szybko pobiegne i zmienie miske na taka z kodem. Niestety zadna z pozostalych nie miala...Szybko poszukalam nalepki z cena na regale. Pod nia zobaczylam numerek. "chyba kod" pomyslalam. zapamietalam i pobieglam do kasy. Mowie, ze co prawda zadna z misek nie ma nalepki, ale chyba znam numer kodu. Babka spojrzala na mnie podejrzliwie, wpisala podany kod na kase "A ile to mialo kosztowac? " zapytala podstepnie. "13.99" mowie. Zrobila wielkie oczy " Dobrze, zgadza sie. Jest pani niezwykle inteligentna klientka. W calej mojej dlugiej historii pracy na kasie nie zdarzylo mi sie, ze klient, nawet jak cofnal sie na stoisko wrocil z kodem zapamietanym z tabliczki. Nikt nigdy nie umial tego skojarzyc"
Usmiechnelam sie skromnie, w sumie to mile polechtana. Oto, jak inteligencja sprawdza sie w praktyce :P
Oto fragment ( jeszcze w sumie nieskonczonego) takiego zwyklego/niezwyklego dnia, jakich wiele w moim zyciu :)

wtorek, 28 września 2010

Sposób na jesienne chlody ;)

No i zaczęło się. Jesień rozgościła się na dobre. Czasem mialam wrazenie, ze juz starala sie w sierpniu wlazic brudnymi buciorami w piekny letni krajobraz...No, ale. Teraz juz skonczylo sie kalendarzowe lato i chyba bedziemy musieli sie przyzwyczaic do tego, ze bedzie coraz bardziej lac, bedzie ponuro, zimno, mgliscie ( akurat to przyjemny aspekt jesieni). Zaopatrzylam sie jednakowoż odpowiednio na te smetna pore i zakupilam wielki parasol ( z systemem przeciwwiatrowym) i...I....IIIII! Kalosze! ^^
Ostatnie kalosze miałam na sobie, kiedy stuknęło mi 10 lat myślę. Nie wyobrażałam sobie, ze ten skądinąd praktyczny zakup sprawi mi tyle radości. Jak dziecko biegam przez kałuże, brodze w mokrej trawie i lisciach rozkoszujac sie specyficznym szelestem, laze po blocie, ktore do tej pory omijalam ( w moich wymuskanych wloskich butkach) szerokim lukiem. Taka mala rzecz, a cieszy :)
Wiec ludzie!
Kalosze na jesienne chlody
dzialaja lepiej niz najlepsze lody!
:P

poniedziałek, 27 września 2010

Koparka grozy

Komuś z wam opowiadalam juz te mrożąca w żylach krew historie o godzinnym koszmarze, ktory przezylam niedalej jak trzy noce temu...
Obudzilam sie nad ranem, w owa dziwna, cicha godzine przed switem. Uslyszalam dziwny dzwiek...ktorego nie moglam zinterpretowac inaczej niż koparki. Koparki, ktora z parominutowym odstepem jezdzila tam i z powrotem po slepej uliczce przed moim domem. Rozumiem raz, dwa razy...rozumiem, ze w srodku nocy, ale przez godzine!???? Moimi slepymi oczyma ( -8) usilowalam wypatrzec w mroku droge, ale ogarniala mnie zgroza, kiedy slyszalam dzwiek, ale nic nie widzialam. zadnego swiatla, cienia, nic! W pewnym momencie naprawde poczulam dreszcz zgrozy...Pierwszy raz od ...ilu to juz lat? Nie pamietam.
Probowalam sie uspokoic, ze przeciez rozne zwidy czy majaki to dla mnie nie pierwszyzna, widywalo sie juz na sniegu te zielone zaby...
A niewidzialna koparka jezdzila i jezdzila przed moimi oknami, az zakrylam uszy poduszka i zasnelam.

Dwa dni pozniej.

Po tym, jak juz wmowilam sobie, ze to, co przezylam to z pewnoscia byly jakies zwidy "zzslychy " albo sen COS sie stalo.
Stalam w kuchni i przygotowywalam cos, co z grubsza mozna nazwac posilkiem, kiedy uslyszalam TEN dzwiek. KOPARKA GROZY!!!!!! W srodku dnia. "Albo do reszty oszalalam, albo to rzeczywiscie istnieje" pomyslalam sobie. Podbieglam do okna...
I oczom moim ukazal sie widok...osobliwy. Jakis nawiedzony ( z twarzy ) gosc jezdzil sobie...takim gówienkiem, taka miniaturka spychareczki, czy jak mozna to nazwac, przysiegam niewieksze to to niz samochod osobowy. Jechal sobie gazu nie zalujac, nawracal ( z impetem) pod kamienica i jechal z powrotem w kierunku zakmniecia ulicy ( chyba jakies rury wymieniaja, bo od 2vch tygodni jest zamknieta) I tak...sobie jezdzil, przez pol godziny. To cos nie mialo nawet swiatel! dlatego nie wdzialam ich w nocy.
Tajemnica sie wyjasnila.
No dobrze...ale dalej mi jakos ciezko sobie wyobrazic doroslego faceta jezdzacego mini spychareczka ( wygladalo na to, ze robi to dla czystej przyjemnosci) ulica tam i z powrotem w srodku dnia...
Pozostaje miec nadzieje, ze chociaz TO mi sie nie uroilo ;)

środa, 4 sierpnia 2010

niedziela, 18 lipca 2010

Chłodnych nocy, chłodnych dni

Pierwszy dzien w Zielonej Gorze minął. Było parę atrakcji: nieustannie zirytowany Pasqud, ktorego OPLACONE! konto do Warhammera on line nie dziala i z racji tego zadne z nas nie moze grac.
Atrakcja byl spacer w nieznane mi rejony Zielonej Gory zaczynające sie tuz za furtka domu rodzicow Paskuda. Zielona Góra to dziwne miasto. Niezbyt mi sie podoba, jesli mam byc szczera. Niezwykle jest jednak jego polozenie. Wyglada jak metropolia ( ktora nie do konca jeszcze ocknela sie z komunistycznego snu) a polozona na wycietej w srodku lasu polanie :) Nieopodal miejsca, gdzie teraz jestesmy rozciagaja sie juz lasy, ale to sa LASY, nieprzebyte gestwiny, doslownie sciany buszu, ktore sasiaduja z blokowiskami. Wrazenie jest...niezwykle. Przyzwyczajona do obwodnic wokol miasta, ktore widac z odleglosci dziesieciu kilometrow tu stykam sie z obwodnicami, ktore biegna przez las.
Dzisiaj na spacerze ( na ktory Pasqud zdecydowal sie w ostatniej chwili) przez niewielki las dotarlismy do nowocznego osiedna ( rowniez, co za niespodzianka, umieszczonego jakby na lesnej polanie). Ekskluzywne osiedle domkow, niby zywcem wyjetych z zurnala domkowej mody, do tego przesliczne szeregowki pomalowane na kolor mchu z oknami wychodzacymi na zielona sciane drzew. Miedzy domkami, a lasem biegnie wygodna szeroka droga. Slepa uliczka konczyla sie uroczym jeziorkiem powstalym po wykopach gliny. Dalej byly juz tylko drzewa.
Po powrocie udalismy sie do wypozyczalni kaset. Rodzice Pasquda z jakis tam racji moga wszystkie pozycje ( poza absolutnymi nowosciami) pozyczac zupelnie za darmo :) Wrocilismy wiec ze sporym stosem. Kiedy teraz pisze, oni ogladaja film, na ktory zupelnie jakos nie mam ochoty 2012.
Kolacje spozywalismy sluchajac rewelacyjnego wystepu Kayah z okazji Dni Zielonej Gory, czy czegos takiego. Tak zaspiewala Testosteron, ze mi szczeka opadla. Sama klasa!
Potem probowalam cos przeczytac, ale zupelnie bez przekonania. Lepszym pomyslem jest ulokowanie sie przed komputerem z malinowym redsem w dloni i moja ukochana Grą w serca na ekranie :)
Zycze wam wszystkim milej i chlodnej nocy :)

Rozmówki codzienne 1

Maja: Zagrajmy w Jenge!
mama: Maja powiedz, jak sie nazywa zona pana Jemgi?
Maja: Jemgowa...
Mama: a corka?
Maja: Jem...Mamo!...co ty za kawaly opowiadasz????
mama: hahahahaha


Kamyk:Pani w przedszkolu mnie dzsiaj osmieszyla
Ja: ?????
Kamyk: No, jak plakalem, bo zapomnialas mi dac buziaczka, to zrobila tak, ze sie zaczalem smiac i juz nie plakalem



Pasqud przy śniadaniu: Moglabys mi poslodzic na ostro ta jajecznice?


dzwonecznik z Nottredame



Ja: Nie lubie , jak ktos mowi Misiu do kogos w zwiazku.
D: czemu? do Michala to pasuje.
Ja; moja mama tak mowi do ojca
M: a on ma na imie Michal?
Ja; Nie, Jerzy...


Pamietnik Xary


Pasqud w wowie( gdzie postać gracza zostaje zamieniona w kobietę): :"Lubimy się przebierać w damskie ciuszki!"


Asiu, a co sie wypluje z tego jajka?


Przed wizyta

Ja:- wiesz, kto do nas zaraz przyjedzie? Ktoś na M.
Kamyk: tatus?
Ja: Tatus jest na T, a na M jest...
Kamyk: Rodzice Tomka?!
Ja:...

środa, 30 czerwca 2010

Przed wyborami

W zwiazku z dagmarowym oburzeniem zwiazanym z moim ostatnim wpisem(usunietym) mam pytanie:
Czy ma dla was znaczenie prywatne zycie kandydata na prezydenta ( to czy ma rodzine, mial, jest z kims zwiazany, czy byl, czy tez nie byl wcale) przy stawianiu krzyzyka na wyborach?

wtorek, 29 czerwca 2010

Co wyrosło z jednej takiej



Specjalnie dla Jarka. Luna obecnie :)

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Mała Mi

Kto zna Muminki ( a chyba każdy tutaj) wie, co może kryć się za tą nazwą :) Opium przypomina ta postać zarówno z charaktery jak i wyglądu. Jest przedziwna, nieco inna od kotków, które mieliśmy. Długa i chuda, ale bardzo umięśniona. Niesamowicie silna, z czego korzysta, kiedy ktoś chce ją na przykład wziąć na ręce. To kot o bardzo sprecyzowanej świadomości czego chce w danym momencie, a czego nie chce.
Zanim otworzyłam kontener byłam pewna, ze nastąpi nieuniknione kilka (nascie,dziesiat,set)minut niepewności, nieśmiałości, ogólnego zagubienia. Ale skąd. Nasze koty były bardziej zszokowane i oszołomione niż ona. Zaczęła zwiedzać dom, każdy zakamarek, przemieszczając się z prędkością strzały. Nie przypominam sobie, ze widziałam szybszego kota. Od razu tez zaczęła narzucać dominacje innym kocim domownikom. Potrafi bardzo głośno warczeć i mruczeć gniewnie, przymyka oczy i kładzie po sobie uszy, przypuszczając pozorowane ataki. Wygląda to naprawdę imponująco :) Będzie się działo :) Zasadniczo przez caly wieczor i nastepny dzien koty ( zadne ) nie zwracaly na nas najmniejszej uwagi. Lunares i Rune zbyt zafascynowane nowoprzybyla, Opium zbyt zajęta, a Leila zbyt obrażona.
Wczoraj, z racji całodziennego wyjazdu do Gaja, podjęłam ryzyko zostawienia kotów samych sobie. Tomka dość denerwowało to wzajemne skakanie sobie po głowach, syczenie, warczenie itp. Pomyślałam sobie, ze one i tak muszą ustalić miedzy sobą parę rzeczy i może lepiej, żebyśmy tego nie widzieli :) Tomek wróżył nam zastanie przynajmniej 2ch sponiewieranych kocich zwłok, ale obyło się bez ofiar :) Koty zachowywały się już względnie normalnie.
Opium tez od wczorajszej nocy i cały dzisiejszy dzień zaczęła nas dostrzegać. Mruczy, mryta ( chociaż trochę inaczej niż nasze koty, nieco głębiej)pakuję się na kolana ( jak ja ją zrzucam, to idzie to Tomka i na odwrót ;) , miauczy zirytowanym tonem, kiedy przestajemy ją głaskać, a ona akurat ma na to ochotę. Irytuje się, że nie może wejść na antresole gniewnie machając ogonem. Jest takim połączeniem wcielonego diabła i rozkosznego aniołka :)

środa, 23 czerwca 2010

Strata czasu

Ponieważ znów wow nam się przejadł, po jednodniowych dyskusjach, w co tu grac,( ja byłam w ogóle przeciw grom online) zdecydowaliśmy się na LOTRO. Gra wydała mi się śliczna, jak z obrazka, ale zupełnie na innej zasadzie, niż cukierkowy Aion. Moim zdaniem ta grafika żyje, w taki wyjątkowy naturalny i niepowtarzalny sposób. Drzewa poruszają się na wietrze, woda ( ach ta woda, najpiękniejsza, jaką widziałam w grze)migocze, marszczy się, odbija płynące po niebie chmury. Można siedzieć nad brzegiem, grac sobie na lutni i zapomnieć o bożym świecie :)

Ale nie o tym chciałam pisać. Kiedy zaproponowałam Dagmarze wspólne granie odpowiedziała mi, ze nie ma teraz ochoty na nic on line i właściwie to szkoda na to czasu i życia. Cóż mogłam powiedzieć na te argumenty... Nie mogłam jednak przestać o tym myśleć. I oto konkluzje.
Dla mnie granie z przyjaciolmi jest spedzaniem z nimi czasu, ktorego normalnie, REALNIE nie ma szansy spedzić. Nie ma szansy na spotykanie sie na trzy godziny dziennie, codziennie, robienie czegos razem, przezywaniem czegos razem...Mozna sie spotkac raz w tygodniu, jednak... malo kto sie tak czesto spotyka w realu.( jesteśmy coraz starsi i mamy coraz więcej własnych rodzinnych spraw, które pochłaniają życie towarzyskie. Problemów, po których człowiek nie ma ochoty już się z nikim spotykać) W ostrzeżeniach do gier pisza, zeby nie zapomniec o spotykaniu sie w rzeczywistosci z przyjaciolmi, ale tak naprawde to wlasnie gry daja nam mozliwosci kontaktu, ktorych normalnie nie mamy.
A może ja mowie już jak jakiś nerd, który świata poza komputerem nie widzi...W pewnym momencie jednak poczułam się trochę smutna, kiedy sobie pomyślałam, ze Dagmara woli godzinę dłużej dziennie pospacerować z psem niż spędzić ze mną w grze...bo to dla niej strata czasu.

Jak sójka za morze

Wybierałam się do tej Holandii i wybierałam, ale w końcu zostałam w domu. Perspektywa spędzenia trzech dób w samochodzie okazała się zbyt wielkim poświęceniem. Albo jestem już zbyt stara, żeby tak jeździć, albo zbyt wygodnicka, albo po prostu zbyt rozsądna :)
W każdym razie, o ile wszystko dobrze pójdzie ( ci ludzie z hodowli są jacyś święci, bo znów poszli nam na rękę. (jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze)) to kot będzie jutro w posiadaniu Tomka, a w sobotę już w moich ramionach :)

czwartek, 10 czerwca 2010

Opium

Decyzja podjęta. T. bierze 4 tysiące i w przyszłym tygodniu jedzie do Holandii po Opium :>

poniedziałek, 31 maja 2010

Tesco. Godzina 19.15

Żeby ratować marny i podupadający humor...TAK, kupiłam sobie trzy romansidła ( bo była promocja kup trzy, zapłacisz jak za dwa) kupiłam dwa piwa i keczup ( moje dziecko odmawia jedzenia tostów bez keczupu). Udałam się do kasy, gdzie siedziała wyraźnie znudzona pani. Skasowała keczup, piwo i romanse, po czym podniosła na mnie wzrok.
- O, widzę, że bedzie udana imprezka - powiedziała równie żartobliwie co ironicznie.
No po prostu!
Doszłam do smutno - melancholijnego wniosku, ze we mnie to normalnie jak w otwartej księdze można czytać :P

niedziela, 30 maja 2010

Najgorszy komplement w życiu

Z rozmówek w osiedlowym sklepiku:
"Ja już panią widziałam tu parę razy. Nie jest pani jakaś bardzo szczupła, ale porusza się pani jak tancerka!"

środa, 26 maja 2010

Ruczaj - mały ciek wodny o niewielkim spadku.

Zastanawiam się, skąd się we mnie wzięło pragnienie poznawania historii miejsc w których mieszkam. Z wrodzonej ciekawości na pewno, z faktu, że przez lata mieszkałam w domu o bardzo bogatej przeszłości, a może też z tchórzostwa...Nie oglądałam w młodości zbyt wielu horrorów, do dzisiaj mi to zostało. Po prostu chyba nie lubię się bać, a mam zbyt bujną wyobraźnię, żeby TAK PO PROSTU iść spać po obejrzeniu The Ring. Przypominam sobie film z przeszłości ( nie dam głowy za to, czy to nie był jeden z Egzorcystów)dom na przedmieściach, jak się okazało później wybudowany na starym indiańskim cmentarzu. Problemy właścicieli związane z porwaniem w zaświaty ich...córki? Kobieta taplająca się w błocie wśród kości na dnie wykopu na basen...Tą scenę do dzisiaj mam w głowie. Niby nic strasznego, ale dla mnie..brrr.
Może ten film był jednym z czynników,które sprawiły, że tak bardzo dbam o poznanie historii miejsca, w którym mieszkam, czy choćby nocuję. ("Co tu było kiedyś?" :> )
Owoce owej ciekawości noszę w głowie do dziś. Opowieści starych ludzi, którzy już dawno umarli, a z którymi mogłam godzinami rozmawiać o tym, co gdzie było, gdzie kto mieszkał, co się stało tam, czy tu. Niewyjaśniona do dziś tajemnica, do kogo należała znaleziona na strychu w domu rodziców czaszka...
Dzisiaj jednak chciałabym napisać o Ruczaju. Pewnie mało kto z nowych mieszkańców zdaje sobie sprawę z tego, że miejsce to pokrywały bagna i torfowiska. (W ramach małego testu zapytałam dwie znajome mieszkanki Ruczaju, skąd, ich zdaniem wzięła się ta nazwa. Zrobiły wielkie oczy.)
Ruczaj zmienia się tak bardzo, że z trudem mogę sobie przypomnieć, że istotnie, tam gdzie kiedyś były pola i sady, wiele lat temu, kiedy nabyliśmy kamienicę, wyrosły nowe bloki. Kiedyś była to garstka smutnych wieżowców, które urywały się nagle i dalej był już koniec Krakowa. W naszej ulicy jeszcze do niedawna były ślady torów. Skąd i dokąd prowadziły...? Nie wiem.
Obok kamienicy, w której mieszkam jest działka z wielkim ...to się chyba nazywa basen melioracyjny. gromadzi się w nim woda z okolicznych terenów i zasypanych torfowisk. Wydawać by się mogło piękna zielona działka. Tylko, że nigdy nic się na niej nie wybuduje. Ciekawa jestem, jak wiele osób o tym wie. Pewnie niewiele.
Mieszkam więc na bagnisku. Czasem lubię usiąść na oknie, zamknąć oczy i wyobrażać sobie, że przeniosłam się sto...dwieście, trzysta lat w przeszłość. Oczyma wyobraźni widzę ruczaj, ten prawdziwy ruczaj, od którego miejsce wzięło swoją nazwę. Czuję zapach mchu, słyszę dziwne dźwięki i głosy ptaków...
Lubię taki czarno zielony nastrój.
Mniej miłe są myśli wybiegające do przodu...Co będzie tu kiedyś, za 100, 200 lat? Tak samo nie poznamy tego miejsca, jak ludzie z przeszłości nie poznaliby dzisiaj. Jak bardzo będzie wybetonowany świat...? A może wszystko obrośnie zielenią...

A wy? Zastanawialiście się kiedykolwiek nad miejscem, w którym mieszkacie?

niedziela, 23 maja 2010

Miłe noce, zaspane dni ;)

Tak sobie myślę, że miło jest jak mnie odwiedzają znajomi. Nigdy nie byłam rozpuszczana pod tym względem. Przez większą część życia mieszkałam w Gaju, a to, dla moich przyjaciół zawsze było dalej niż na końcu świata :) Spotkania były zawsze takie...zaplanowane. Nigdy właściwie spontanicznie: "No to wpadnę do ciebie jutro"
Teraz jest inaczej i chyba mogę być za to wdzięczna J. za wychodzenie z inicjatywa :)
W ogóle trzeba więcej dbać o kontakty międzyludzkie w realu. Przez net czy telefon można fajnie pogadać, ale mój umysł czuje się bardziej pobudzony, kiedy uczestniczę w dyskusji na żywo.
Spotkanie było w każdym razie bardzo miłe. Piwo dobre, potrawka z mascarpone pyszna jak zwykle ( ale nie pochlebiam sobie, bo tego po prostu NIE DA się zrobić źle :P )panowie co prawda tak od 10 do 11 przysypiali, budząc się co 15 min ( "Teraz z nią rozmawiaj, a ja się prześpię" :P ) ( ja przespałam się w dzień, więc byłam rześka jak skowronek! :> ) po 11 stej jednak męskie towarzystwo ożywiło się znacznie i rozeszliśmy się o 2giej nad ranem. Oczywiście byłam tak ożywiona, że poszłam spać po 3ciej i teraz czuję się trochę, jakbym nie do końca wstała z łóżka. Ale uskrzydla mnie myśl, że jadę do Gaja na zieloną trawkę :)
Miłego dnia ^^

piątek, 21 maja 2010

Rzeczy, których już nie robimy

W tym dziwnym chaotycznym rytmie ostatnich wydarzeń, w nerwach, zadręczaniu się, rozpamiętywaniu tych złych rzeczy w moim życiu i tych dobrych, które mogły się wydarzyć, ale nic z nich nie wyszło postanowiłam najnormalniej w świecie się upić. Ja mam łatwo. Wystarczą dwa piwa. Jedno ( zakupione wcześniej) wysączyłam przy "Lejdis" dziwnym filmie, który chyba najlepiej nadawałby się na serial - Współczesną i bardziej...trendy wersję " Matki, żony i kochanki"- po kolejne postanowiłam się udać do sklepu ( łamiąc zresztą zasadę, żeby nie zostawiać śpiącego dziecka samego w domu) zamykali za 5 min. jak to u mnie bywa ekscytowałam się chwilą. Naglą decyzją, ubraniem się w 10 sekund i szybkim marszem w stronę sklepu ( który jest bardziej niż niedaleko). Kupiłam, zapłaciłam. Wyszłam. I podniosłam wzrok.
...
Nade mną rozciąga się dziwne jasno granatowe niebo. Nieliczne chmury wyglądają jak podświetlone. Przecina je na pól ślad samolotu. Dawno już przeleciał. I nagle dociera do mnie świadomość ciepło - chłodnego wiatru na twarzy i ciszy wieczoru. Wszystko...zatrzymuje się.
A ja...przystanęłam i stałam tak w tej ciszy. Chłonąc ten moment Przebudzenia, gdzie znika to, kim jestem, gdzie mieszkam, co planuję, że jestem matką, córką, partnerką, a liczy się...co właśnie. Nie wiem. Ja, czysta, pierwotna. JA.
Ja...

Kiedyś, kiedy byłam młodsza wieczorami przesiadywałam na dachu od garażu, na który dało się wyjść przez moje okno. Siedziałam tam albo leżałam. Myśląc, marząc, płacząc...patrząc w gwiazdy...W mieście nigdy nie widziałam ich tak wiele jak tam.
Czy dorosłość to właśnie uświadamianie sobie tych rzeczy, których już nie robimy? Nie marzenie, ale wspominanie marzeń, które kiedyś dręczyły i inspirowały duszę?

Gdzie się zgubiłam po drodze i znajduję samą siebie w tych nielicznych fragmentach, kiedy staję , patrzę w niebo i...Jestem...żyję...czuję...





Miasto mnie usypia...miasto mnie zabija...

sobota, 8 maja 2010

Titanic po latach. refleksje

Właśnie skończyłam oglądać Titanica. Chyba wiele lat upłynęło, bo kiedyś istniał tylko Leonadro DiCaprio, dzisiaj zachwycałam się Kate Winslet...Ech :)

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Sobotnia noc...z gorączką!

Wieczór zaczął się bolem gardła, który postanowiłam zignorować...

Zasadniczo to nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Nigdy bym nie przypuszczała, że wypuszczę się na miasto z parą panów, z których jeden był w humorze szampańskim, a 2gi w szampańsko melancholijnym. Do tej pory nie umiem sobie wytłumaczyć JAK ja się dałam namówić na wypicie aż takiej ilości alkoholu. I to mieszanego. Ale, o dziwo, czułam się świetnie. Kraina Szeptów podobała mi się...średnio, ale być może ze względu na niezbyt atrakcyjne miejsce w przejściu. ( ciągle ktoś się na mną przeciskał) J. tryskał humorem i leciutko, lekko a potem coraz bardziej podpity skakał z tematu na temat w tempie, którego ja bym się nie powstydziła. Jest typem osoby, przy której bardzo szybko zapomina się o tym, że to człowiek, którego poznało się przed 5cioma minutami ;) Nieco mnie przerażała ta ilość i zmienność alkoholi, które zamawiał ( P. chyba tez :P ) ale cóż. Raz człowiek żyje!
Poruszona została masa tematów: aborcja ( tudzież usypianie co poniektórych matek, nowiesztyco, Pawel! :>), tematy pokoleniowe, koty, hodowle ( P. oczywiście nawet nie udawał, że nie ziewa), warhammer i byłe P. ( ale to jak poszedł do toalety, ups ups, ja nic nie mówię:> ) a także różne ciekawe gejowskie przemyślenia, o których, przyznam szczerze, nie miałam dotąd pojęcia. Nawet w pewnym momencie poczułam się zakłopotana, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, co to było. J. wpadł na pomysł pójścia do Coconu, a ja, która ostatnio tańczyłam w wieku 13 stu lat na dyskotece szkolnej powiedziałam: dobra!
Drogę mieliśmy barwną, gdyż J. dostał malowniczej czkawki. Myślałam, że się popłaczę ze śmiechu :P Paweł oczywiście nie wierzył w moje pogańskie sposoby leczenia czkawki łyżką cukru, ale udało nam się wyżebrać 1/4 kubka w budce z zapiekankami i zadziałało :>
Reszta drogi była...barwna, spuszczę na nią zasłonę milczenia, w każdym razie dotarliśmy. "Zadymiona mordownia" to zdanie zaistniało w mojej głowie, kiedy przekroczyłam progi Coconu. I: co ja tu robię? jestem niestosownie ubrana ( w bluzkę z podwójną warstwą) z długim rękawem oczywiście, jestem za stara, jestem , jak ja się pokażę na parkiecie!?jestem....ble ble ble. I nagle jakies takie olśnienie. Przecież przyszłam się tu dobrze bawić. Jest sobota, czuję się świetnie, dobrze wyglądam! Odwiesiłam więc wątpliwości do szatni( kosztowała DWA złote MIMO, ze trzeba było płacić za wstęp!) i po wypiciu kolejnego drinka ( redbul z ...chyba wódką) ruszyłam na parkiet. "Patrz, obserwuj, szepnął mi Paweł przez ramię i uśmiechnął się.
Obserwowałam salę z pozycji tancerki ( chociaż, jak się okazało, lubię tańczyć z zamkniętymi oczami. Naprawdę można zapomnieć o całym świecie O.o ), a także widza, kiedy to moi partnerzy gdzieś przepadli na 15 minut!
Dla mnie to było takie...zanurzenie się w tolerancji. tam obok siebie tańczyli młodzi i starzy, ładni i brzydcy, geje i pary heteroseksualne, a wszyscy obsypani skrzącymi się, zielonymi punkcikami laserów. Dla mnie zważenie było bajkowe :) Jedynym dyskomfortem było ubranie. było mi zdecydowanie za gorąco. Za 15 druga podjęliśmy szybką decyzję o ewakuowaniu się i zamówiliśmy po Ikarze. J. przed klubem skomplementował mój płaszczyk, na co P. się tylko krzywił, czarujący JAK ZWYKLE)
Szybko przyszło mi zapłacić za te godziny sobotniego szaleństwa, bo położyłam się do łóżka wstrząsana dreszczami. Kolejny dzień i noc przechorowałam, a temperatura wahała mi się pomiędzy 37.9 a 38.5. A do tego ten okropny ból gardła... Zasadniczo dopiero dzisiaj odżyłam na tyle, żeby moc jakoś siedzieć przy komputerze. No. To tyle :)

PS. Pan...w icarze ( szukam słowa na określenie jego zawodu...) i...karzysta? :P W każdym razie zapytal się, czy tamci panowie jada do Huty, ja na to, że owszem. Wyznał, że wydaje mu się, iż woził ich spod Coconu już wcześniej :> szczególnie pamiętał tego "ciemnego" ;)

wtorek, 20 kwietnia 2010

Patriotka

Nastrój: Irytacja

Myślałam, ze po zamknięciu drzwi od nowej krypty prezydenckiej pary moje uczucie rozdrażnienia i poczucie, ze oto właśnie ja i miliony innych Polaków znaleźliśmy się w ukrytej kamerze, minie. Jednak nie. Dopiero teraz bowiem prasa zarówno ta netowa jak i papierowa ocknęła z z jakiegoś letargu i zaczyna pisać, to co naprawdę gra w duszy społeczeństwa. Jednak kroplą, która przepełniła moją wewnętrzną czarę goryczy była rozmowa, którą odbyłam w wowie wczorajszego poranka. Trafiłam do grupy z bardzo sympatycznych ludzi, z którymi wywiązała się bardzo przyjemna rozmowa. Dowiedziałam się, że kolega mag jest z Francji, a kolega hunter z Afryki Południowej. Kiedy mag usłyszał, że mieszkam w Polsce złożył mi gorące wyrazy współczucia z powodu śmierci ukochanego w moim kraju prezydenta. Dając przykład niezwykłego wprost opanowania zapytałam uprzejmie,co takiego piszą w gazetach na temat owej tragedii. Dowiedziałam, że ze śmierć ukochanego prezydenta wstrząsnęła opinią publiczną, Polacy spontanicznie wychodzą z domów, płaczą na ulicach, cały naród zgodnie opłakuje prezydencką parę. Na dowód wielkiego szacunku dla dokonań prezydenta Kaczyńskiego z wielkiej narodowej miłości, którą my , Polacy go darzymy postanowiliśmy jego, i jego małżonki, szczątki doczesne złożyć miedzy Wielkimi tego kraju, czyli na Wawelu.
( Ktoś mógłby mnie może osądzić o brak patriotyzmu), kiedy napisałam mu, że cały cyrk związany z WIELKIM pogrzebem prezydenta mnie śmieszy i wzbudza uczucie zażenowania. Ze Kaczyński nie tyle nie był uwielbiany co nikt go PRZED ŚMIERCIĄ w Polsce nie lubił i większość ludzi z nadzieją wyczekiwała kolejnych wyborów. I, że czuję zal z powodu tragicznej śmierci tych wszystkich ludzi, ale myślę, że polska polityka na pewno nie ucierpi z powodu zmiany głowy państwa. I , ze o pochówku na Wawelu zdecydował brat prezydenta i jeden ksiądz, a Polaków nikt o zdanie nie pytał.
Francuz był zdumiony i zaskoczony. Tak właśnie świat widzi to wydarzenie...


Dzisiejszą chwilę z kawą i prasą ( dzisiaj papierowa) spędziłam miło z Angorą. Nieco mnie zaskoczył niewątpliwie ironiczny wydźwięk artykułów traktujących o ostatnich wydarzeniach w Krakowie. Autorzy tekstu "Wielki pogrzeb prezydenta" zadbali o to, żeby w trakcie lektury, który minuta po minucie przedstawiała wydarzenia w Krakowie od rana do zakończenia ceremonii, nikt się nie nudził. I tak dowiedziałam się po ile sprzedawali chorągiewki, po ile była fanta, czy kawa, o tym, że "Ludzie ze specjalnego darmowego wydania "Rzeczpospolitej" robili sobie czapki w ramach ochrony przed ostrym słońcem.
Oto parę fragmentów, które zwróciły moją uwagę:
"Bazylika Mariacka. Przed trumnami pary prezydenckiej panuje dziwny niekontrolowany rozgardiasz. Kilkunastu ubranych na biało księży sprawia wrażenie , jakby pojawili się tu przypadkiem. Jedni stoją bokiem do ołtarza, inni poprawiają liturgiczne stroje. Po dwóch, trzech minutach grupa wycofuje się w głąb świątyni."
"Trumny zostają umieszczone na lawetach armatnich, ciągniętych przez wozy opancerzone"

lawety armatnie...kto to wymyślił? :S

A teraz bardziej poważnie:
"Bloger podpisujący się nickiem Walpurg napisał: - Daj komuś palec, a zechce całą rękę -powiada przysłowie. Tak właśnie jest z Kaczyńskimi. Wystarczy trochę im współczuć, trochę ich docenić, trochę im wybaczyć, a natychmiast sięgają po więcej. Jarosław Kaczyński, Marta Kaczyńska i cala ich rodzina na spółkę z kard. Dziwiszem upadli na głowę! Pomysł, żeby prezydencką parę pochować na Wawelu, to najgłupsza decyzja, jakiej można się było spodziewać. Na konferencji prasowej kardynał Dziwisz opowiadał głupstwa. Na sugestie dziennikarzy, że to kontrowersyjny pomysł, który nie wszystkim się podoba, powiedział:"Śmierć bohaterska powinna nas zjednoczyć". Cóż za brednia! Śmierć Lecha Kaczyńskiego była niewątpliwie śmiercią tragiczną, ale na pewno nie bohaterska. Bo niby na czym polegało bohaterstwo Kaczyńskiego? Że wsiadł do samolotu...?"

"Za śmierć nie trafia się na Wawel. Tam się trafia za życie!"

Z listu Andrzeja Wajdy i jego żony:
"Najwyższe nasze zdumienie wywołała w nas decyzja pochowania prezydenta Lecha Kaczyńskiego z żoną - na Wawelu. Prezydent Lech Kaczyński byłl dobrym, skromnym człowiekiem, ale nie ma żadnych przyczyn, dla jakich miałby spocząć na Wawelu wśród królów Polski - obok Marszałka Józefa Piłsudskiego. Uważamy, ze wysoce niestosowne jest w takiej sprawie powoływanie się na wybór rodziny. (...)

z bloga europosłanki Joanny Senyszyn:
"Polacy byli przekonani, że Wawel to rodzaj narodowej nekropolii, gdzie spoczywają "królowie i królom równi", a decyzje w tej sprawie podejmuje Naród. Cokolwiek miałoby to oznaczać. Nieoczekiwanie dla obywateli Rzeczpospilitej, okazało się, że Wawel to zaledwie prywatny folwark kardynała Dziwisza. O pochówku w bazylice archidiecezjalnej decyduje bowiem jednoosobowo metropolita krakowski. W porozumieniu z rodziną. Pytanie, czy z każdą, która się zgłosi? (...)

Gryzie to uczucie bezsilności...kiedy się czemuś sprzeciwiam, a nic zupełnie nic nie mogę z tym zrobić. Dla mnie pochowanie OT TAK, BO TAK pary prezydenckiej na Wawelu jest jakimś...pogwałceniem mojego narodowego ducha. Jest po dziesięciokroć gorsze, niż ustawione wybory prezydenckie. Z jednej strony wiem, że robienie referendum odnośnie tego, czy chować ich na Wawelu czy nie, byłoby śmieszne i niestosowne, a z drugiej strony myślę, że żadne inne "wybory" nie przyciągnęłyby do urn tylu Polaków. Ja bym poszła.