poniedziałek, 21 lutego 2011

Dzień piąty

Waga poranna: 65,4 kg

Dzień rozpoczął się uroczo od przybycia 2ch kurierów. Jeden przywiózł odkurzacz, który mi się nie podoba. Jak takie małe gówno może być tak ciężkie i zajmować tak dużo miejsca, to ja nie wiem...Kolejny kurier zjawił się z karmą dla kotów. Do karmy miały być dołączone trzy gratisy. No i były. Miedzy innymi podstawka pod miskę z napisem PSY GÓRĄ! To chyba jakaś tajna propaganda, bo ostatnio do karmy dostałam psią obrożę. (W dodatku w kolorze wściekłego różu i z diamencikami.)
Uech. Nie wiem, co jest nie tak z tą dietą, ale wczoraj w ogóle nie byłam głodna, za to strasznie chciało mi się pić. Żłopałam więc takie ilości herbaty, że chyba odbiło się to niekorzystnie na mojej wieczornej wadze.
Nastrój taki sobie. Czuję się trochę samotna.

waga wieczorna 65,3kg

Dzień czwarty.

waga poranna: 66,1 kg

Ogólnie dzień jakiś taki beznadziejny był. Ciągle chodziłam głodna i było mi zimno. Aura zupełnie nie sprzyjała spacerowi, ale się zmusiłam. Wszystko mnie irytowało. Jedyną radość miałam ze słuchania sobie starych sentymentalnych kawałków na youtube. MIałam ochotę z kimś porozmawiać, ale właściwie to nawet sama nie wiedziałam, z kim.

waga wieczorna 65,9 kg

niedziela, 20 lutego 2011

Screen of the week (3)

Łuczniczka.

Dzień trzeci.

Poranna waga 66,7 kg.

Sobota, którą spędziłam głownie na lvlowaniu nowego ostatecznego alta Tomka. Muszę jednak powiedzieć, że disc. priest jest po prostu wyborny. Mogę zadawać całkiem niezły dps, bywało, że na bosach byłam pierwsza :P I jednocześnie super trzyma całą drużynę przy życiu. Może się rozmyślę i mu tej postaci nie oddam? ;)
Dieta przebiegała zupełnie jakoś bezstresowo. Za to muszę się pochwalić, że upiekłam mój pierwszy w życiu chleb :) Nazywa się Chleb mleczny. Historia powstania owego dzieła jest prosta. Już od jakiegoś czasu zbierałam się do pieczenia, ale jakoś nie mogłam się zebrać tak ostatecznie. Wczoraj poszłam do Zdrowej żywności po pieczywo dla Kamyka, ale nic nie było. Kupiłam więc mąkę, oczywiście EKOLOGICZNĄ! :p
Chleb okazał się banalnie prosty do zrobienia. Nie bardzo miałam go co prawda w czym upiec i w końcu padło na kamionkową formę do zapiekanek, którą wyłożyłam papierem do pieczenia. Już po 15stu minutach od włożenia do do piekarnika w całym domu rozchodził się cudowny zapach pieczonego chleba. Zdjęcie wstawię, kiedy znajdę kabel do mojego aparatu. O ILE znajdę. Ogólnie bardzo się udał. Zjadłam ociupinkę i jest bardzo dobry. Kamyk się nim zajada, a w końcu o to chodziło. Muszę powiedzieć, że pieczenie chleba jest o wiele łatwiejsze niż pieczenie ciasta.

Waga wieczorna: 66,3 kg

sobota, 19 lutego 2011

Dzień drugi.

Poranna waga:67,6
Wstałam rano i wypiłam szklankę wody z cytryna. Zupy nie mogłam sobie odgrzać, gdyż w piecu wygasło, a my wciąż nie mamy płyty indukcyjnej. Będę więc zmuszona odgrzewać ją metoda naszych prababć, na rozgrzanej płycie od pieca. Już widzę te momenty, kiedy będę wolała chodzić głodna, niż ruszyć tyłek i to odgrzać :P
W ramach poprawienia sobie nastroju poszłam do fryzjera. Musze powiedzieć, ze bardzo jest milo, kiedy się tak zajmują człowiekiem :)
Potem, co było owocem moich dość długich przemyśleń, poszłam do sklepu ze zdrowa żywnością, gdzie nabyłam zdrowa żywność dla dziecka ( w tym znakomite konfitury śliwkowe. przyznaje się! oblizałam łyżeczkę. PYCHA! ) a także ekologiczna pastę do zębów ( podobno w normalnej paście jest potwornie dużo chemii), ekologiczne mydło, krem do twarzy, a także maseczkę z zielonej glinki. Nie wystarczy mi, ze będę szczupła, chce być szczupła i piękna!
Po powrocie do domu oblepiłam się zieloną glinką. Po paru minutach wyschła tworząc zieloną skorupę na twarzy. Wtedy oczywiście zadzwonił domofon! Udałam, ze mnie nie ma :P Przetestowałam tez pastę. Smakuje jak kreda z woda z dodatkiem mięty, ale myślę, ze da się przyzwyczaić.
Poszam na długi spacer, gdzie maszerowałam sobie na tyle raźno, na ile pozwalała mi czytana książka :P
Czułam się bardzo dobrze, tak lekko. Trochę głodna, ale dało się wytrzymać. Szkoda, ze na głodnego zupa nie smakuje lepiej. O dziwo, nie chce mi się pić za bardzo i wydaje mi się, że piję mniej niż zazwyczaj.
Wieczorna waga - 67 kg

piątek, 18 lutego 2011

Inne spojrzenie na bajki :>

http://www.viprasys.org/vb/1783132-post1.html

Dzień pierwszy

Start diety: waga 68 kg
Upłynął na wysyłaniu Tomka do pracy, załatwianiu spraw z elektrownia, gotowaniu Magicznej zupy z kapusty ( która to będzie moim nektarem i ambrozją przez kolejne dwa tygodnie) i walce z uporczywym bólem głowy, który mnie nękał. Nie wiem, czy garść Apapu, którą w siebie władowałam jest czynnikiem wspomagającym dietę czy wręcz przeciwnie. Na pewno moja wątroba nie jest przez to zdrowsza.
Zupa - składa się głównie z kapusty, papryki, cebuli,selera naciowego i pomidorów. Dodaje się przyprawy ziołowe i pieprz, oczywiście zero soli. Ponieważ nie lubię jak coś jest słodko ostre poprzestałam na samych ziołach, przez co zupa jest...słodkawo dziwna.
Idea diety jest taka, ze zupy można jeść ile się chce. w każdej ilości. Gdzie kruczek, zapytacie. Ano w samym smaku...Kombinacja warzyw została chyba tak dobrana, ze po prostu NIE DA się zjeść więcej niż miskę...Bo po prostu się nie da.
Potem wraz z upływem kolejnych dni można dodawać kolejne rzeczy do jadłospisu. A to marchewkę, a to jabłko, któregoś dnia kasze! ( rarytas ;), oczywiście przez cały czas zero chleba i ziemniaków.
Już pierwszego wieczoru popełniłam PIERWSZY GRZECH i wypiłam herbatę z mlekiem, czego nie powinnam była robić. Tylko woda! No cóż, przynajmniej nie posłodziłam, wiec czuje się nieco rozgrzeszona. Legalnie będę ją mogła pić dopiero dnia czwartego.
Kolacja była męką. Kolacja Kamyka, a nie moja, na którą zażyczył sobie tosty z serem i plasterkiem soczystej szynki ze zdrowej żywności. Grrrr. I patrząc na moja wygłodniało- żałosną minę ciągle proponował mi, ze może jednak "Weźmiesz sobie kawałek, Asiu, skoro taka jesteś głodna" Życzliwość bywa czasem ciężkim brzemieniem :)
O północy, z pustym żołądkiem udałam się do łózka, gdzie spało mi się wspaniale. Mam nadzieję, ze to przez dietę :)

Asia na diecie

I stało się. Postanowiłam raz a porządnie zabrać się za zrzucenie tych moich zbędnych 10ciu kilogramów. W końcu zbliżają się AZ dwa wesela i muszę jakoś wyglądać. Pomyślałam sobie, że jeśli będę o tym pisać na blogu bedzie mi latwiej wytrwac. Jestem typem osoby, ktora musi , w pewnych okolicznosciach ( np teraz!) czuć nad sobą jakis bat. Trzymajcie kciuki