sobota, 12 grudnia 2015

Dzień pierwszy, dzień drugi


Pierwszy dzień był całkiem znośny, bez problemów żołądkowych, których się w sumie najbardziej obawiałam, bo chyba to najczęstsza w internecie opinia. Uczucie, że "palą mnie jelita" jest mi obce i niech tak pozostanie. Psychicznie całkiem dobrze. 
Starałam się skupić  na czymś przyjemnym i głównie zajmowałam się układaniem aranżacji do akwarium. Zakochałam się w mchowych kompozycjach, które w sumie robi się dość prosto. 


Takie mchowe, mroczne akwaria mają w sobie coś  niesamowicie kuszącego, takiego pozornie dzikiego ( bo utrzymywanie mchów w pożądanych kształtach kosztuje trochę wysiłku) i pierwotnego. 

 

Ryby przestały mnie pociągać. Oczywiście nie zabiję tych siedmiu, które mi zostały, niech się zestarzeją spokojnie w nowym akwarium, ale z nowych dokupię tylko niewielką ławice ( ok 7 -10) neonka zielonego. Oraz kilka niebieskich krewetek "Blue tiger". O ile uda mi dostać, bo z tego, co widzę, to nie takie łatwe. Ale z czasem pewnie mi się uda :)





Noc. Rzeczywiście miałam bardzo dużo snów i takie  dość dziwne i bardzo intensywne. Nie do końca potrafię powiedzieć, na czym polegała ich dziwność, bo nic nie pamiętam. 

Dzień drugi:
Od rana jestem dość rozdrażniona. Zabrałam się za porządkowanie szafy, bezlitośnie wywalając i wynosząc  na śmietnik stare rzeczy, które trzymałam jedynie przez sentyment. 
Teraz już jestem zmęczona i najchętniej położyłabym się spać. 

ps. Niebieskie raki też są ładne, ale dranie kopią w dnie. 

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Po latach

 Znów piszę. Po latach.
Czemu nie pisałam tak długo? Ktoś powie: lenistwo, brak weny, brak pomysłów i tak dalej. I pewnie będzie  miał rację. Ja dodałabym do tego potrzebę pisania: o czymś. Czegoś, co nie będzie tylko potokiem zgrabnych słów, przez który czytelnik przepłynie z większą lub mniejszą przyjemnością/lub nawet bez przyjemności. Może do pewnych rzeczy trzeba po prostu dorosnąć, bo dla mnie pisanie książki to nie dumanie: jakby tu zrobić, żeby było niegłupie, żeby nosiło znamiona wiarygodności. Niegłupie rzeczy powinny wychodzić same. Niegłupi pomysł pojawia się w głowie i już się wie. Wtedy pisanie znów staje się przyjemnością, jak w młodości. 
Jestem kiepska jeśli chodzi o dyscyplinę. Kiepska jeśli chodzi o wiele rzeczy, ale dyscyplina i cierpliwość to cechy, których mi zdecydowanie brakuje. Moje pisanie przypominało jazdę kolejką linową bez pasów przez siedem piekieł chaosu. Fragment z początku, z końca, dwa ze środka, stosy notatek, złotych myśli, niedokończonych scen. I tak, owszem, w tej sposób "napisałam" całkiem sporo, choć w rezultacie nie mam skończonej ani jednej książki. 
Tym razem schemat jest inny. Postawiłam sobie jeden warunek, kiedy pomysł zagościł w mojej głowie i wiedziałam, że tak, to jest temat, na który chcę pisać. Zasada od początku do końca. Żadnych urwanych scen, niedokończonych dialogów, żadnych "kopiuj / wklej". Okazało się, że jestem do tego zdolna, a te ramy dają mi taki wewnętrzny spokój. I choć sceny z przyszłych zdarzeń pojawiają się w mojej głowie, grzecznie czekają na swoją kolej. 
Ktoś mi kiedyś doradził: pisz o tym, co znasz, pisz to, co wiesz. A ja nie mogłam. Nie umiałam. Scenki z życia były dla mnie tylko obrazkami, nie tekstem. Nie widziałam ich "zapisanych". Bo ja tak właśnie piszę. To nie film, który wyświetla mi się w głowie, a ja tylko na bieżąco opisuję to, co widzę. Obrazy się piszą same. Są tekstem. Właściwie to dopiero kiedy czytam potem, to co napisałam widzę więcej, jakbym dopiero wtedy miała możliwość zobacznie tego, co napisałam oczyma czytelnika. Dość to zagmatwane, ale to młode myśli. Tak naprawdę zaczęłam się nad tym zastanawiać, kiedy przyjaciółka zapytała się o to, w jaki sposób działa moja wyobraźnia, kiedy piszę.
Więc piszę. Jestem jednym z tych piszących, którzy nie mogą mieć planu, nie mogą znać zakończenia, bo książka przestaje ich interesować. Bohaterowie się zmieniają, ktoś, inspirowany realną osobą coraz bardziej się wymyka i tworzy własny wizerunek. Ktoś stworzony na bazie fikcji nagle nabiera cech kogoś znajomego w realu, chociaż przecież nie mogę powiedzieć, że o nim myślałam tworząc postać."Jakiegokolwiek podobieństwo do osób żyjących przypadkowe" Tralalala. 
 To najbardziej mnie bawi i fascynuje w pisaniu. Tworzenie bohaterów, którzy zaczynają żyć sami w wykreowanej przez nas rzeczywistości. A my jedynie możemy się pobawić w demiurgów: coś im dać, coś zabrać, coś obiecać, czymś skrzywdzić i z nieco sadystyczną fascynacją patrzeć, jak się zachowają. 
Więc piszę. Czasem jedną stronę dziennie, czasem dwie, czasem pięć, a czasem nic.  Piszę. I trzymam za siebie kciuki, żeby wreszcie coś skończyć :)

środa, 26 września 2012

http://www.youtube.com/watch?v=l_6iE2NnQLg&feature=related


Jacy idioci mogą coś takiego pokazywać dzieciom...?

poniedziałek, 24 września 2012

Masz dziecko, frajerze? No to masz problem, czyli: Polityka prorodzinna w Polsce.



            Przeczytałam dzisiaj o aferze wokół zamordowanych w Pucku dzieci ( przebywały w rodzinie zastępczej, odebrane "niezaradnym życiowo" rodzicom ( oboje o lekkim stopniu upośledzenia), którzy nie radzili sobie finansowo z utrzymaniem dzieci). Po śmierci 3 letniego chłopczyka ( rzekomo spadł ze schodów, później się okazało, że z powodu ciężkiego pobicia) babcia dzieci, przeczuwając być może, że coś jest w tej rodzinie nie w porządku, monitowała w tej spawie do wielu urzędów, gdzie spuszczano ją po pasku. W każdym. Ma na to dowody w postaci wielu nagranych rozmów telefonicznych. Starała się zrobić cokolwiek. Bezskutecznie. Niecały rok później doszło do kolejnej tragedii. Siostra chłopczyka również uległa "nieszczęśliwemu wypadkowi"w wannie. Sekcja zwłok wykazała na śmierć w wyniku pobicia. Zastępczy rodzice trafili do aresztu na 3 miesiące. 
    
      I tu nasuwa mi się kilka pytań. Między innymi dlaczego nasz kraj jest tak daleko w tyle, jeśli chodzi o politykę prorodzinną? Jakbyśmy byli raczkującym państwem, które niczego nie wie, nie umie korzystać z dobrodziejstwa sukcesów innych krajów w takich dziedzinach, jak opieka nad rodziną. Dlaczego w Skandynawii taka rzecz by po prostu nie przeszła, urzędnikom nie puszczono by płazem takiego tumiwisizmu. Poleciałyby głowy raz, poleciałyby dwa, a potem już każda pani Krysia czy Marysia zastanowiłaby się dwa razy nad takim telefonem, jak od babci zamordowanego rodzeństwa, bo wiedziałaby, że zapłaci za swój błąd, jeśli coś się stanie w wyniku jej niedopatrzenia.
Sprawa rozejdzie się po kościach. 
Tylko szkoda tych dzieci, które muszą umrzeć z powodu obojętności bezkarnych urzędników...
Kolejna rzecz: 
Rodzicom, którzy sobie nie radzą z utrzymaniem własnych dzieci dzieci się odbiera. Pomoc państwa? Jakieś 20 - 30 zł miesięcznie na dziecko pozbawione upośledzeń. Tak, słownie TRZYDZIEŚCI ZŁOTYCH MIESIĘCZNIE i trzeba się wykazać dochodami na osobę jakieś 600 zł, albo coś w tym stylu. Takie dziecko zostaje zabrane rodzicom i umieszczone w rodzinie zastępczej, gdzie państwo płaci na nie 1000 zł. Czy tylko ja widzę ten absurd?
Zazwyczaj mało co mnie wkurza, ale ta sprawa zaczyna mi coraz bardziej podnosić ciśnienie. Polityka pro rodzinna naszego kraju. Masz dziecko? No to masz problem, frajerze. 
 Bo właściwie kogo obchodzi to, że za 25 lat w Polsce będzie więcej ludzi na rencie i emeryturze niż takich, którzy mogą pracować na emerytury dla powyższych? Ludzie boją się mieć dzieci, bo po prostu na to nie stać. A państwo, zamiast pomagać, jak w każdym cywilizowanym kraju, KAŻDYM , to jeszcze odbiera to, co zostało. Ostatnio? Prywatyzacja stołówek. Obiady z 4 zł wzrosły do 8/9/10/11/12 zł za obiad. Co dla wielu rodziców jest barierą nie do przeskoczenia. 80 zł a 180 zł. Więc rezygnują. Pan Jacek Majchrowski na pewno nie siedzi głodny cały dzień :)

Koszt podręczników do 2 klasy gimnazjum: 600 zł.( samych! podręczników) I 10 różnych do każdego przedmiotu. I obowiązkowo z miejscami do wypełniania, żeby nie można było przekazać nikomu w kolejnym roku :) Papier? Oczywiście kredowy, najcięższy, ale chyba, żeby rodzic widział, jakie to wypasione i wiedział za co płaci. Zastanawialiście się, jaka jest różnica w wadze podręcznika drukowanego na zwykłym papierze, a takiego na kredowym. Kredowy waży tyle co cegła. 
Czemu nie może być jak w Szwecji? Podręczniki zapewnia szkoła, więc płaci państwo i już w jego interesie jest, żeby zrobić przetarg na podręczniki do danej klasy i nie płacić za nie 800% ich wartości. Papier z odzysku, bo do cholery, czy robi to dzieciom jakąś różnicę? Tak, przy ekologicznym mniej dźwigają.
Bo to Polska właśnie...
Budują stadiony, żeby się POKAZAĆ na świecie, a mieszkający za granicą znajomi śmieją ze mnie i pukają do głowy, jak można żyć w kraju takiego absurdu, który bardzo chce udawać, że jest na poziomie europejskim.

Czy coś się zmieni? Nie wiem, bo Polacy mają tendencję do siedzenia cicho i godzenia się na wszystko. Zero świadomości konsumenckiej. Byle jak, byle by było.




środa, 11 stycznia 2012

W głębi

Można lubić nurkowanie, bądź nie, ale to robi wrażenie.


wtorek, 3 stycznia 2012

Terapia

Dzisiaj szłam na terapię w humorze absurdalnie dobrym. Po pierwsze ten Turner, po drugie komuś spodobało się coś, o czym myślałam, że mu się nie spodoba, po trzecie okazałam asertywność w odmówieniu mojej mamie przysługi, o którą mnie prosiła, a której absolutnie nie powinnam wykonywać.
W sumie to dowiedziałam się o sobie dzisiaj paru dziwnych, ale całkiem logicznych rzeczy. Takich mini wniosków, które wyciągała moja terapeutka. Dzisiaj skupiła się na mężczyznach w moim życiu, seksie i nieco, ale nie za wiele, na pisaniu. Powiedziała, że pierwszy raz spotyka kogoś, kto żyje w tak odrealnionym świecie, jak ja. Zapytała się, czy śnię i co sądzę o snach, a kiedy odpowiedziałam jej, że 1/4 ze mnie to są moje sny, pokiwała głową, jakby coś do niej dotarło. W przyszłym tygodniu mamy o tym rozmawiać.
Zadawała dziwne, takie jakby "znienacka" pytania o to, co czym marzę. Gdybym miała dzień życia przed sobą, co bym chciała zrobić. Kazała mi, wredota, odpowiadać od razu bez zastanowienia.
Ogólnie wyszłam z wypiekami na policzkach, pełna jakiejś takiej buzującej we mnie energii. Z uśmiechem na ustach.

Potem było mi dane spotkać w tramwaju drugiego przystojnego mężczyznę! w dniu dzisiejszym. Mnie się naprawdę rzadko ktoś podoba, więc jak jest ich dwoje jednego dnia, to jest święto ;)
A ów pan był Japończykiem! Jechał ze swoją przyjaciółką, chyba Polką ( pochyloną nad przewodnikiem Krakowa) naprzeciw mnie w tramwaju. Parę razy nasz wzrok się spotkał i wtedy uśmiechaliśmy się do siebie. Ja bo miałam cudowny humor i w tej chwili uwielbiałam cały świat, a on...Kto go tam wie, może udzielił mu się mój promienny nastrój :)

"Najważniejsze jest światło"

Dzisiejsza wystawa zakończyła się dla mnie kilkoma konkluzjami. Jedną z nich było: Nigdy nie wybierać się na wystawę w ostatnich dniach jej otwarcia. Powiedzieć, że były tłumy to mało.
Nie jestem specjalistą od malarstwa, właściwie to z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jestem totalnym amatorem w tej dziedzinie, mój zachwyt więc nie miał nazwy, był po prostu czystym zachwytem. Jak zauroczona wpatrywałam się w ostre, śmiałe pociągnięcia pędzla, którymi ten człowiek odmalował światło. Od niektórych obrazów dosłownie bił blask, czasem złocisty, czasem mroczny. Spędziłam tam dwie godziny, zastygając przed kolejnymi dziełami.
Uwierzcie lub nie, ale miałam też na wystawie doświadczenie erotyczne :)
Było tam dwoje osobników płci męskiej. Francuzów, jak się okazało, kiedy wymienili się uwagami na temat obrazów. Też tracili na oglądanie mnóstwo czasu cierpliwie znosząc przetaczanie się obok nich tłumów. Od razu jakoś założyłam, że to geje. Może dlatego, że obaj byli bardzo przystojni i bardzo dobrze ubrani. Jeden szczególnie wpadł mi w oko. Może nie miał długich włosów, ale za to bardzo czarne, blada karnację i ciemne oczy. Szedł tak krok za mną, ale rzadko kiedy oglądaliśmy jeden obraz w tej samej chwili. W pewnym momencie, oglądając wyjątkowo duże dzieło zbliżyłam się, żeby przyjrzeć się szczegółom, a potem cofnęłam, żeby objąć wzrokiem całość. I kiedy się tak cofnęłam stanęłam bardzo blisko tego Francuza, który się nie odsunął, ja też nie zrobiłam kroku do przodu, bo było mi głupio. I staliśmy tak dłuższą chwilę kontemplując dzieło i w pewnym momencie poczułam jak jego oddech ( być może mocniej wciągnął,a potem wypuścił powietrze) musnął skórę na mojej szyi. Stałam tam potem jeszcze, aż sobie poszedł. Ale to było miłe :) Zdarzenie, jak z rpg :P

Potem przeszłam przez ciemne pomieszczenie, gdzie po kolei słychać było szum wiatru, kapanie wody i w końcu dźwięki płomieni. Bardzo trójwymiarowe. Dla mojego wrażliwego słuchu było to jak pieszczota.
Później w domu oglądałam sobie na internecie prace tego malarza, ale to nie było to. Zupełnie. Jeśli macie możliwość, okazję i ochotę to przejdźcie się do Muzeum Narodowego, bo naprawdę warto to zobaczyć. Tym bardziej, że przedłużyli godziny otwarcia do 20stej, aż do ósmego.