środa, 23 marca 2011

Zombie boy





Rick Genest to wytatuowany model, który ma obsesje na punkcie śmierci i traktuje swoje cialo jak dzieło sztuki. Został muzą Nicola Formittechiego ( ktory projektuje dla Lady Gagi).
Nigdy nie podobało mi się tego typu...wyrażanie siebie, ale...W tym COS jest. Jak myslicie?

niedziela, 20 marca 2011

Robienie zapasów ;)

Rozmowa T. z mamą, która pracuje w aptece:

Mama T: W naszej aptece przez ten weekend była promocja jednej firmy i prezerwatywy oraz woda utleniona w saszetkach były za jeden grosz od sztuki.
T: Och! Czemu nie powiedziałaś? Zrobilibyśmy sobie zapas...wody utlenionej...oczywiście: dokończył nieco zakłopotany

:P

sobota, 19 marca 2011

O pięknych duszach.

Takie moje dzisiejsze rozważania odnośnie tego, że artyści, którzy piszą taką muzykę muszą mieć bardzo piękną duszę.
Chyba żadne z nas nie ma wątpliwości, jak dobra była muzyka do Dragon Age I i do II w sumie też, chociaż tu też widać mocne cięcie kosztów i zamiast nastu kawałków było ich klika, ale bardzo ładne.
Kompozytor nazywa się Inon Zur. Zerknijcie sobie, gdzie jeszcze można posłuchać jego twórczości. Muszę przyznać, że przy ostatniej pozycji zakręciła mi się niemal łza w oku ;)

http://inonzur.com/music/

środa, 16 marca 2011

Dragon Age - rozczarowanie roku

I myślę, nawet większe rozczarowanie, niż to, którego doznałam przy Aionie.
Mój wyczekiwany, wytęskniony Dragon Age nareszcie nadszedł...Teraz jestem po zakończeniu i...mam ochotę walić głową w ścianę.
Mam wrażenie, że twórcy, jak ostatni idioci pomyśleli sobie "Takie popularne? To rzućmy im byle co i też kupią".
Czuję się rozczarowana i oszukana. Z dawnego Dragon Age nie ma po prostu nic przez duże N.
Naiwny gracz być może spodziewał się wątków miłosnych, albo głębokich wątków między postaciami, rozpuszczony jak dziadowski bicz po części pierwszej. Naiwny. Wątki osobowe były okrojone jak w Mass Efect 2 ( co mnie niesamowicie irytowało). Z obiektem westchnień można było rozmawiać dosłownie jakieś 4 razy! i to nie tak, że sobie się do niego szło i rozmawiało NIE, dostawało się QUESTA na rozmowę. To jest już jakaś paranoja.
Grafika ŻADNA, wstydziliby się. Na początku ich broniłam, bo pomyślałam sobie naiwnie, że przecież kiedyś WRESZCIE wyjdzie się z tego okropnego miasta, ale NIE! W grze jest JEDNA ładna lokacja i z ładną muzyczką ( żywcem wyrwaną zresztą z Mass efect). Ale przecież wydawałoby się po doskonałym Planescape Tormnent, ze można zrobić świetna grę dziejącą się w jednym miejscu...
Gra była bez polskiego dubbingu, bo było dość irytujące, bo przez brak paska czatu przegapiało się część rozmówek między postaciami. Dialogi pojawiały się tylko nad ich głowami, co sprawiało, że trzeba się było błyskawicznie obracać, i bardzo szybko znikały. No tak, po co tłumaczyć, skoro można ciąć koszty i zarobić jeszcze więcej, jadąc na popularności pierwszej części.
Questy krótkie, za krótkie. Głębokie ścieżki wielkością odpowiadały mniej więcej byle piwnicy w części pierwszej. Fabuła do kitu. Po prostu żałosna. Po kolejnym queście pt. Idź w to samo miejsce i zabij kolejnego smoka, albo kolejne coś, co się tam pojawi, chciało mi się wymiotować.
Nie rozumiem czemu oni chcieli z tego zrobić takiego Mass Efect fantasy. Tylko, że im wyszło bardzo dla ubogich. Dla mnie to wygląda tak, że dokładnie to, co mi się w Mass Efect nie podobało przenieśli do Dragon Age :(

Ciężko opisać, jak bardzo liczyłam na tą grę i jak jej psychicznie potrzebowałam. Nie rozumiem, czemu z tak świetnej gry zrobili takie gówno :(

PS. Bardzo dobrze oddaje ta beznadzieję i bylejakość fakt, że w rezydencji Fenrisa trupy leżały przez 6 lat, w tych samych miejscach. Brak słów...

niedziela, 6 marca 2011

Toksyczne mamusie.

Najpierw przeczytać artykuł! dopiero potem mój tekst.

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53663,9159168,Lalusie_i_pracusie.html


Sa metody zbyt lagodne i zbyt ostre. Ta zdecydowanie jest nastawiona na zbyt ostra "matka dzieci W JEJ MNIEMNANIU zwycieskich. Ta Chinka uwaza, ze jedynym slusznym i wartosciowym czlowiekiem jest czlowiek, ktory po trupach i nie ogladajac sie na nic dazy do zwyciestwa i zwycieza. Mysle, ze wynika to troche z mody, ktorą obserwuje już od jakiegoś czasu, a ktorą ogolnie można określić w slowach "W każdym dziecku kryje sie geniusz". A raz na jakis czas zdarzaja sie rodzice z chorobliwa ambicja. Raz na jakis czas tez zdarzaja sie rodzice z chorobliwa ambicja, ktorzy uwazaja, ze na tej ambicji mozna zarobic. No to zarabia, szerzac swoja teorie. ( Tak czy inaczej rodzice, ktorzy wychowali ją ową metoda byliby z niej dumni, bo osiagnela sukces)
Ja ze swojej strony spotkalam sie z terminem "glupia milosc". Termin odnosil się do rodziców, ktorzy chcąc oszczędzić stresow swoim dzieciom pozwalali im na wszystko, dawali absolutnie wszystko, posiecajac sie dla nich i wmawiajac im, ze sa najlepsi, cokolwiek robia i, ze sa pepkiem swiata.
Tu mamy chyba biegun przeciwny. Zaciekawilo mnie ostatnie zdanie o tym, jaki to ma z corkami fantasytyczny kontakt. Coz...Jakos tak przypomniala mi sie metoda tresury, ktora stosowal wobec swoich psow pan, od ktorego Michal i Dagmara kupili malego border collie. Pan do roku czasu oganial sie od malego psa, mowil mu, ze jest brzydki itp, okazywal zero czulosci, natomiast stawial wymagania. Taki pies NIGDY Nie mogl przed wlasciwielem przekroczyc progu domu, jak pies przynosil zabawke, zeby sie pobawic, wlasciwielowi nie wolno bylo wtedy mu jej np odrzucic. tylko poczekac 5 min i wtedy dopiero, zeby pies wiedzial, ze bedzie sie bawic tylko, kiedy PAN bedzie chcial. itp. Efekt. Jego psy byly super karne, wpatrzone w niego jak w obraz, jak w w jakiegos guru. On mowil, psy robily, bo nieposluszenstwa nie tolerowal...Fajnie prawda? A mimo wszystko kazde z nas odczulo, ze cos jest nie tak. ZE moze ta metoda i jest efektywna, bo pan jest dla psa niekwestionowanym samcem alfa, ale...Dla mnie te psy były trochę jak po praniu mózgu.
I przypomniałam sobie Foresta psa moich rodziców. Na wpoł karnego, radosnego psa o nieposkromionej energii, ktory jest w Gaju traktowany bardziej jak domownik, a nie rzecz, ktora MUSI sluchac ZAWSZE i wszedzie. Ktory patrzyl ludziom w oczy, a nie caly czas oglada sie na pana, sledzac jego gesty i czy przypadkiem nie okaze niezadowolenia.
Pisze o tym dlatego, ze mnie metody pani Chua bardzo przypominaja tamta tresure.
I tak sobie mysle, ze to, czy ma fantastyczny kontakt z corkami to one osadza...jak dorosna.

Podsumowanie: metoda mi sie oczywiscie nie podoba, chociaz madry rodzic moze z niej wyciagnac pewne rzeczy. Nigdy bym nie odrzucila laurki, ktora dla mnie wykonal moj syn, bo "nie byla dostatecznie doskonala", ale kiedy oddaje mi niedbale narysowane szlaczki to zwracam mu uwage, ze powinien sie bardziej postarac i kaze mu robic jeszcze raz.
Nie ma idealnej metody na wychowanie dziecka. Zdecydowanie natomiast nie zgadzam się z tym, że kazdy powinien byc typem zwyciezcy w pojeciu tej pani.
Temat też skojarzył mi się z pewną myślą, którą kiedys rozwazalam, o biadnym małym chłopcu, ktorego psychiczny ojciec zmuszał do grania. Ten mały nieszczesliwy chłopiec jest nam znany jako Wolfgang Amadeusz Mozart. I czy gdybym miała możliwość wyrwania go ze szponów ojca, albo niedopuszczenia, żeby się tam w ogóle tam znalazl, czy zrobiłabym to. Jedno szczęsliwe normalne dziecinstwo za cenę skarbów muzyki...
Dla mnie pani Chua jest wlasnie takim ojcem Mozarta, bo z niego chyba brała wzór.

piątek, 4 marca 2011