niedziela, 6 marca 2011

Toksyczne mamusie.

Najpierw przeczytać artykuł! dopiero potem mój tekst.

http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53663,9159168,Lalusie_i_pracusie.html


Sa metody zbyt lagodne i zbyt ostre. Ta zdecydowanie jest nastawiona na zbyt ostra "matka dzieci W JEJ MNIEMNANIU zwycieskich. Ta Chinka uwaza, ze jedynym slusznym i wartosciowym czlowiekiem jest czlowiek, ktory po trupach i nie ogladajac sie na nic dazy do zwyciestwa i zwycieza. Mysle, ze wynika to troche z mody, ktorą obserwuje już od jakiegoś czasu, a ktorą ogolnie można określić w slowach "W każdym dziecku kryje sie geniusz". A raz na jakis czas zdarzaja sie rodzice z chorobliwa ambicja. Raz na jakis czas tez zdarzaja sie rodzice z chorobliwa ambicja, ktorzy uwazaja, ze na tej ambicji mozna zarobic. No to zarabia, szerzac swoja teorie. ( Tak czy inaczej rodzice, ktorzy wychowali ją ową metoda byliby z niej dumni, bo osiagnela sukces)
Ja ze swojej strony spotkalam sie z terminem "glupia milosc". Termin odnosil się do rodziców, ktorzy chcąc oszczędzić stresow swoim dzieciom pozwalali im na wszystko, dawali absolutnie wszystko, posiecajac sie dla nich i wmawiajac im, ze sa najlepsi, cokolwiek robia i, ze sa pepkiem swiata.
Tu mamy chyba biegun przeciwny. Zaciekawilo mnie ostatnie zdanie o tym, jaki to ma z corkami fantasytyczny kontakt. Coz...Jakos tak przypomniala mi sie metoda tresury, ktora stosowal wobec swoich psow pan, od ktorego Michal i Dagmara kupili malego border collie. Pan do roku czasu oganial sie od malego psa, mowil mu, ze jest brzydki itp, okazywal zero czulosci, natomiast stawial wymagania. Taki pies NIGDY Nie mogl przed wlasciwielem przekroczyc progu domu, jak pies przynosil zabawke, zeby sie pobawic, wlasciwielowi nie wolno bylo wtedy mu jej np odrzucic. tylko poczekac 5 min i wtedy dopiero, zeby pies wiedzial, ze bedzie sie bawic tylko, kiedy PAN bedzie chcial. itp. Efekt. Jego psy byly super karne, wpatrzone w niego jak w obraz, jak w w jakiegos guru. On mowil, psy robily, bo nieposluszenstwa nie tolerowal...Fajnie prawda? A mimo wszystko kazde z nas odczulo, ze cos jest nie tak. ZE moze ta metoda i jest efektywna, bo pan jest dla psa niekwestionowanym samcem alfa, ale...Dla mnie te psy były trochę jak po praniu mózgu.
I przypomniałam sobie Foresta psa moich rodziców. Na wpoł karnego, radosnego psa o nieposkromionej energii, ktory jest w Gaju traktowany bardziej jak domownik, a nie rzecz, ktora MUSI sluchac ZAWSZE i wszedzie. Ktory patrzyl ludziom w oczy, a nie caly czas oglada sie na pana, sledzac jego gesty i czy przypadkiem nie okaze niezadowolenia.
Pisze o tym dlatego, ze mnie metody pani Chua bardzo przypominaja tamta tresure.
I tak sobie mysle, ze to, czy ma fantastyczny kontakt z corkami to one osadza...jak dorosna.

Podsumowanie: metoda mi sie oczywiscie nie podoba, chociaz madry rodzic moze z niej wyciagnac pewne rzeczy. Nigdy bym nie odrzucila laurki, ktora dla mnie wykonal moj syn, bo "nie byla dostatecznie doskonala", ale kiedy oddaje mi niedbale narysowane szlaczki to zwracam mu uwage, ze powinien sie bardziej postarac i kaze mu robic jeszcze raz.
Nie ma idealnej metody na wychowanie dziecka. Zdecydowanie natomiast nie zgadzam się z tym, że kazdy powinien byc typem zwyciezcy w pojeciu tej pani.
Temat też skojarzył mi się z pewną myślą, którą kiedys rozwazalam, o biadnym małym chłopcu, ktorego psychiczny ojciec zmuszał do grania. Ten mały nieszczesliwy chłopiec jest nam znany jako Wolfgang Amadeusz Mozart. I czy gdybym miała możliwość wyrwania go ze szponów ojca, albo niedopuszczenia, żeby się tam w ogóle tam znalazl, czy zrobiłabym to. Jedno szczęsliwe normalne dziecinstwo za cenę skarbów muzyki...
Dla mnie pani Chua jest wlasnie takim ojcem Mozarta, bo z niego chyba brała wzór.

10 komentarzy:

  1. Przyznam szczerze, że miałam po przeczytaniu tego artykułu mieszane uczucia. Bo z jednej strony taka wizja tresowania dziecka (chyba rzeczywiście tresura to właściwe słowo) jest trochę przerażająca. Naprawdę zrobiło mi się żal dziecka, którego laurkę - prezent od serca - tak odrzucono. Z drugiej strony niektóre argumenty autorki do mnie przemawiają. Mam wrażenie, że zapewnianie dziecku za wszelką cenę szczęśliwego dzieciństwa może spowodować swojego rodzaju rozczarowanie życiem kiedy okaże się nagle, że jako dorosły ma mnóstwo obowiązków i że już do końca życia będzie musiał robić rzeczy, na które nie ma ochoty. Może te wszystkie wyzwania stawiane w dzieciństwie czynią dorosłość bardziej znośną? Czy na przykład nie masz wrażenia, że byłoby Ci teraz łatwiej w życiu, gdyby rodzice nauczyli Cię obowiązkowości? Moja mama była przeciwieństwem pani Chua i myślę sobie czasem, że pełny luz np. w sprawach odrabiania lekcji zaowocował u mnie lenistwem;)
    (Jeśli chodzi od pana od psów, to widzę tę kwestię inaczej, ale pogadamy o tym może przy innej okazji, żeby nie robić obszernej dygresji).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie uwazam, zeby w zapewnieniu dziecku szczesliwego dziecinstwa bylo cos zlego. Twoja czy moja mama zaniedbaly pielegnowanie takich rzeczy jak obowiazkowosc. Czy bylysmy przez to bardziej szczesliwe. Ja zupelnie, a wrecz przeciwnie. Mysle tez, że wychowanie, jakie zaserwowala mi moja mama bynajmniej nie opieralo sie na zasadzie: robie tak, zeby moja corka byla najszczesliwsza. Mysle, ze nauczenie dziecka odpowiedzialnosci i np konczenia tego, co zaczelo jest bardzo waznym elementem wychowawczym, ktory niestety rodzice bardzo zaniedbuja. Czy to dlatego, ze w ogole z problemu nie zdaja sobie sprawy, czy dlatego, ze nauka obowiazkowosci od nich samych tej obowiazkowosci i dyscypliny wymaga. Wiem cos o tym. Staram sie z Kamilem cwiczyc czytanie i pisanie codziennie po pol godziny od 18 stej.
    Ja w ogole sie nie zgadzam z teoria, ze szczesliwe dziecinstwo negatywnie wplywa na dorosle zycie czlowieka. Wrecz przeciwnie. Jesli ma szczesliwe dziecinstwo to ma wieksze szanse, ze sam bedzie potrafil stworzyc taki dom, w ktorym bedzie sie dobrze czul on i jego bliscy. Poza tym zwroc uwage na to, co napisalam. Nalezy MADRZE wychowac dzieci i madrze je kochac. Piszesz, ze taki "szczesliwie wychowany" czlowiek nagle w doroslym zyciu stanie przed swiadomoscia, ze ma mnostwo obowiazkow. Ale wlasnie zadaniem rodzicow jest go to tych obowiazkow dobrze przygotowac. Moje dziecko wie, ze mi pomaga, ze odkurza, ze jak ja zabieram sie do sprzatania, on tez cos zaczyna robic, nie siedzi i nie patrzy. Od malenskiego delikatnie wlaczalam go w obowiazki domowe, zeby ich wykonywanie stalo sie dla niego naturalne i oczywiste. Pozawalam mu z pola nosic drewno, po jednym kawalku oczywiscie. "Teraz ty przynies drewno, a ja zrobie kanapki".
    Nalezy stawiac dziecku wyzwania, ale na miare jego checi i mozliwosci, nie za wszelka cene. Chwalic, karac, nagradzac, rozmawiac, tlumaczyc, tlumaczyc, tlumaczyc,wymagac, a nade wszystko kochac, ale nie pozwolic, żeby weszlo na glowe. oto moja recepta na wychowanie dziecka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoja recepta brzmi bardzo dobrze, tylko czy jest możliwa do realizacji w praktyce? Co zrobić w sytuacji, kiedy widzisz, że dziecku naprawdę tak bardzo ale to bardzo nie chce się dziś uczyć czytać o 18 i przecież można to odrobić jutro?
    Mam nadzieję że się mylę, ale podejrzewam, że osobom nieobowiązkowym (jak my obie) trudno nauczyć kogoś innego obowiązkowości. Szczególnie, że dziecko samo się uczy przez naśladowanie i widząc że mama sobie różne rzeczy odpuszcza ma prawo zapytać - dlaczego ona chce mnie zmusić do systematyczności skoro sama taka nie jest?

    OdpowiedzUsuń
  4. No wlasnie. Dlatego napisalam STARAM SIE. Uczenie dziecka obowiazkowosci to czasem ciezka proba :)
    Jak widze, ze mu sie nie chce, staram sie go jakos zachecic. I jak na razie mu sie udaje. Dla mnie tez to jest lekcja, ale oboje musimy sie nauczyc pewnych rzeczy, bo Kamil idzie do szkoly od wrzesnia ( moja rodzina natretnie namawia mnie, zebym poslala go do podstawowki muzycznej) , a nie chce go skrzywdzic tym, ze jestem nieobowiazkowa, wiec sie staram :)

    OdpowiedzUsuń
  5. PS. dziecko, jesli mu nie powiesz, jakie masz obowiazki, ktore zaniedbujesz, przeciez tego nie wie. Chociaz kamil czesto kaze mi zabrac sie do sprzatania uderzajac we mnie moimi wlasnymi slowami, ze "W takim balaganie nie da sie przeciez zyc!" ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawe od kogo się tych słów nauczył ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba moi rodzice dobrze zdali egzamin z uczenia mnie obowiązkowości :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdradź swój sekret, albo raczej sekret Twoich rodziców? W jaki sposób nauczyli Cię tej obowiązkowości? :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Taka mantra mi w glowie pobrzmiewa: Najpierw obowiązki, a potem przyjemności. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Brzmi nieźle, muszę tak spróbować ;)

    OdpowiedzUsuń