wtorek, 13 grudnia 2011

Terapia

Moja terapia zaczęła się od wpadki. Terapeutki, która spóźniła się 5 min, a parkując walnęła w bok jakiegoś stojącego samochodu. Kiedy przed oczyma duszy pojawił mi się czarny scenariusz: nie ma terapii za to jest policja, pani machnęła ręką i stwierdziwszy, że nic się nie stało wpuściła mnie do gabinetu.
Tam poszła sobie robić kawę ( ja nie chciałam), mogłam więc w spokoju obejrzeć gabinet. Nie powiem, żeby przytłaczał przytulnością z oknami o żelaznych żaluzjach bez rolet ani zasłon ( czego nie cierpię!) i linoleum nieudolnie starającego się naśladować prawdziwe deski podłogowe. Na regale garstka książek, w tym żadna o tematyce związanej z psychologią.
Pani terapeutka w typie Ice. 30 +, miła, o łagodnym głosie. Usiadłam w całkiem wygodnym fotelu i na jej prośbę zaczęłam opowiadać o sobie.
Nie powiem...było to dość chaotyczne. Terapeutka przez cały czas nie spuszczała ze mnie oka. Jakby starała się ogarnąć całą moją postać, notując gesty, postawę, miny itp. W sumie to przypominało to miłą pogawędkę do czasu, kiedy nie zadała najpierw niewinnego pytania, a potem kiedy odpowiedziałam jeszcze bardziej niewinnego. I błyskawicznie wychwyciła, kiedy zawahałam się przy odpowiedzi.
- Posmutniała pani - powiedziała wtedy. I miała rację, z czego zdałam sobie sprawę.
Ale kiedy potem drążyła temat i pytała co czuję w danym momencie ja nie umiałam jej odpowiedzieć, bo nie czułam nic. To było dość osobliwe, jakbym nagle nie mogła się skoncentrować nad odpowiedzią, a uczucia danej chwili chowały się po kątach.
Powiedziała mi, co mnie zdziwiło, ze w stosunku do jednych uczuć jestem wyjątkowo świadoma, a co do innych, to kompletnie nie potrafię o nich mówić i momentalnie " jej uciekam". Była takim detektorem, który dybał na moje słabsze momenty, a potem wyciągał je do przodu. Powiedziała, że sprawiam wrażenie, jakbym bała się być smutna.
Zapytała się, czego oczekuję od terapii. Na początku nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. Ale im dłużej rozmawiałyśmy tym byłam bardziej pewna po co właściwie tam poszłam i co GDYBY uległo zmianie pociągnęłoby za sobą zmiany na wszystkich innych frontach.
Starałam się nie myśleć jakimi technikami posługuje się rozmawiając ze mną...Odrzucałam te myśli i mówiłam. W pewnym momencie, kiedy powiedziałam coś, co mówiła moja mama zobaczyłam, że oczy terapeutki rozszerzyły się lekko, po czym powtórzyła to, mówiąc wprost do mnie i powiedziała: teraz odpowiedz.
I odpowiedziałam. I wezbrały we mnie uczucia, takie jak rzeczywiście czułam w takiej sytuacji, tylko bardziej intensywne. To było...dziwne przeżycie.
Pod koniec, kiedy byłam już naprawdę zmęczona (Minęła godzina i 10 min, a ja się czułam, jakby co najmniej z 3.) powiedziała coś takiego, co sprawiło, że widziałam, że ona wierzy w pozytywny wynik terapii. Muszę powiedzieć, że jakoś się tak lepiej poczułam.
Wyszłam zmęczona, ale zadowolona. I o wiele wiele spokojniejsza. Jakbym była do tej pory bardzo napiętym balonem, z którego ktoś spuścił nadmiar powietrza. Tylko potem było mi cały czas zimno, bo w gabinecie było naprawdę bardzo ciepło, co stwierdziłam już na samym początku.
Umówiłam się na przyszły tydzień.
Mam nadzieję, że ta terapia okaże się dobrą decyzją.

4 komentarze:

  1. To nie mogła być zła decyzja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też tak chcę! Moje ego się czuje niedopieszczone!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie pamietam, w ktorym momencie pisałam o tym, że ona pieściła moje ego :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Wytrwałości w takim razie :). Po kilku spotkaniach pewnie sama stwierdzisz, że to zła decyzja nie była.

    OdpowiedzUsuń