czwartek, 11 sierpnia 2011

Budząc cienie

Czytając mój własny wpis o tym, jak uwielbiałam obserwować cienie na idealnie skoszonej trawie w Gaju i o tej nostalgii, którą czułam widząc ogród tak strasznie zapuszczony ( co było, nie wróci) postanowiłam sprzeciwić się naturalnemu porządkowi rzeczy. A właśnie, że będą cienie! I zabrałam się za koszenie. Kto kiedyś kosił ten wie, jaka to męka, kiedy trawa i chwasty, czyli ogólnopojęte zielsko sięga do kolan ( okazjonalnie do pasa), a do tego, jak kosiarka to małe elektryczne gówienko ( normalną spalinową ukradli wiosną...) to już w ogóle nie jest wesoło. Dodatkowo w efekcie poczynań mojego ojca na trawniku wyrosła potężna sterta gałęzi/pni, desek itp. Musiałam to wszystko wyciągać, łamać i palić. Już wtedy ledwo żyłam...Spędziłam 7 godzin przy kosiarce ( odliczając przerwę na obiad i takie tam) SIEDEM! Nie czuję rąk, nóg, pleców, ramion i stóp. Może coś pominęłam z tego, co jeszcze tam mam, ale ciężko się zorientować, kiedy tego nie czuję!
Ale wykosiłam, prawie jak okiem sięgnąć ( prawie, bo dalej nie sięgał kabel) Cienie prawie wróciły. Prawie, bo na trawie leży jeszcze tona siana, które zgrabię jutro. W pewnym momencie byłam już tak zmęczona, że myślałam, że nie dam rady, ale dałam...Mówiłam, że jeśli chodzi o trawnik, to przechodzę sama siebie. Jest to tak dla mnie niezrozumiałe, jak to, że w depresji sprzątam cały dom na połysk. Myślę, że tu jedno ma coś wspólnego z drugim, ale jeszcze nie wiem, co.
Minus całej akcji. Przy koszeniu chyba za dużo mi krwi do mózgu napływa, bo już nie myślę, ale MYŚLĘ!
No i wymyśliłam, coś z czego powodu teraz siedzę smętna i sączę malinowe piwo z marsową miną. Ech...Mam nadzieję, że nic więcej przy grabieniu nie wymyślę. Bo jutro też jadę do Gaja...

2 komentarze:

  1. Może nie kosiłem trawy, ale efekt jest ten sam po siedzeniu do wieczora na spływie. Więc chyba niektóre przemyślenia lepiej sobie odpuścić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio często Ci się zdarzają ponure myśli.

    OdpowiedzUsuń